Data modyfikacji:

Stranger Things 3 – recenzja serialu

Bycie nerdem jest naprawdę super. Tak powiedzą wam bohaterowie „Stranger Things” i tak powiem też ja. Gdyby w mojej krwi nie płynęła zagęszczona nerdoza, wtedy nie miałbym tak dużej radochy z oglądania kolejnych odcinków tego serialu. Na pierwszy i drugim sezonie bawiłem się bardzo dobrze. Jak więc wypadła trzecia seria? Sprawdź moją recenzję trzeciego sezonu „Stranger Things”.

UWAGA: Recenzja pozbawiona jest spoilerów, dlatego możesz bez obaw przeczytać ją przed seansem serialu!

Stranger Things 3 – trzecia odsłona popularnej serii

Netflix zadebiutował w Polsce na początku stycznia 2016 roku. Platforma od początku wydawała się atrakcyjna dla konsumenta, ale początkowo wiele osób (w tym ja) miało wątpliwości przed wykupieniem abonamentu. Jednak gry po kilku miesiącach udostępniono pierwszy sezon „Stranger Things”, było już pewne, że amerykańska firma na stałe będzie miała przypisaną moją kartę płatniczą. „Stranger Things” bez żadnych wątpliwości zasiliło ranking seriali Netflix.

Stranger Things 3, czyli powrót do przeszłości

Historia przedstawiona w pierwszych ośmiu odcinkach serialu była czymś odświeżającym, dziełem pełnym odniesień do popkultury i czerpiącym garściami z jej dorobków. Bracia Duffer zrealizowali piękny hołd dla książek Stephena Kinga i filmów familijnych Stevena Spielberga. Bohaterowie byli sympatyczni, akcja trzymała w napięciu, a intryga rozkręcała się z odcinka na odcinek.

Przeczytaj również: Ranking najlepszych książek science-fiction

W drugim sezonie Stranger Things twórcy zastosowali klasyczną zasadę sequeli. Wszystkiego było więcej, mocniej i efektowniej. Schemat fabularny przypominał film „Obcy – decydujące starcie”, w którym również zamiast jednego potwora dostaliśmy całą ich chmarę. Momentami produkcja poszła w kierunku mroczniejszej historii, a sceny z cierpiącym przez Łupieżcę Willem do dzisiaj przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Wtedy też zepsuto według mnie postać Jedenastki. Bohaterka stała się irytująca i trudno było mi jej kibicować.

Humor na pierwszym miejscu – czy to wada?

Miałem wielkie oczekiwania co do trzeciego sezonu „Stranger Things”. W większości moje wyobrażenie o nowej serii zostało zrealizowane, jednak jestem zaskoczony bardzo mocną zmianą tonu opowieści. Przez większość seansu miałem wrażenie, jakbym oglądał abstrakcyjną komedią w stylu „Ash kontra Martwe Zło”, tyle że z mniejszym wskaźnikiem brutalności. Aczkolwiek trzeba zauważyć, że tej tutaj również nie zabrakło. Reżyserzy poszczególnych odcinków nie mają oporów przed zaprezentowaniem krwawych konsekwencji bójki na pięści i nie tylko.

Początkowo wręcz głupkowate i teledyskowe (szarpiący obraz, szybki montaż itp.) sceny delikatnie mi przeszkadzały, ale po jakimś czasie się do nich przyzwyczaiłem. Nie podobało mi się jednak to, co zrobiono z postacią Joyce Byers. Kobieta już w poprzednich sezonach dawała wyraz temu, że nie do końca ma równo pod sufitem, ale jej szaleństwo miało jakąś granicę. No i było w pewien sposób uzasadnione. W trzecim sezonie Winona Ryder właściwie parodiowała swoją postać.

To samo można powiedzieć o Jimie Hopperze, którego poziom szaleństwa podkręcono do granic możliwości. Chociaż w tym przypadku taki zabieg akurat rozwinął postać. Obserwowanie szalejącego na ekranie Davida Harboura było prawdziwą przyjemnością. Zwłaszcza że nie wiadomo było, do czego będzie zdolna osoba o spojrzeniu psychopaty.

Z dziecięcej części obsady ponownie miło obserwowało się poczynania Dustina oraz Max, która dołączyła do serii w drugim sezonie. Wydaje mi się, że w tych postaciach cały czas drzemie ogromny potencjał. Mam nadzieję, że w przyszłości otrzymają jeszcze więcej czasu antenowego. Tym samym można byłoby odsunąć na dalszy plan irytującego Mike’a, jeszcze bardziej irytującego Lucasa oraz kompletnie niepotrzebnego w trzecim sezonie Willa. Widocznie pomysłów na tego bohatera wystarczyło zaledwie na dwie serie. Gdyby zabrakło go w najnowszych odcinkach, nie miałoby to żadnego wpływu na fabułę.

Jeszcze rok temu z chęcią usunąłbym ze „Stranger Things” Jedenastkę, ale po obejrzeniu trzeciego sezonu ponownie zacząłem ją lubić. Bracia Duffer przestali robić z niej członka X-menów, stawiając na ciekawy rozwój jej osobowości. Co prawda bohaterka nadal pełni funkcję deus ex machiny, ale w trochę mniejszym stopniu.

W serialu znalazło się też miejsce na nową postać, która wniosła ogromny powiew świeżości do nastoletniej części obsady. Robin początkowo pełniła funkcję złośliwej koleżanki z pracy Steve’a. Szybko jednak wyszło na jaw, że twórcy mają na nią lepszy pomysł, a jej poczynania miały ogromne znaczenie dla rozwoju historii. Nie dosyć, że była to postać potrzebna dla opowieści, to na dodatek świetnie się na nią patrzyło. Aktorka Maya Hawke doskonale odnalazła się w humorystycznych scenach i chwilach delikatnie poważniejszych.

Potężna dawka nerdozy

Podczas oglądania nowych odcinków „Stranger Things” odnosiłem wrażenie, że twórcy umieścili w swojej produkcji jeszcze więcej odniesień do popkultury. Niektóre są bardzo wyraźne (sceny z „Powrotem do przyszłości”), z kolei inne można znaleźć bezpośrednio w konstrukcji fabularnej. Praktycznie w każdym odcinku czerpano z dorobku najlepszych horrorów w historii i filmów science-fiction.

Chwilami czułem się, jakbym oglądał „Inwazję porywaczy ciał”, z kolei innym razem reżyserzy szli bardziej w kierunku „Coś” Johna Carpentera, żeby następnie zaprezentować akcję rodem z filmu „Oni” Roberta Rodrigueza. Wyłapywanie takich smaczków daje masę radochy i jest dobrym powodem, żeby obejrzeć serial drugi raz.

W serialu nie zabrakło również komentarza społecznego dotyczącego m.in. konsumpcjonizmu i kapitalizmu. Nie bez powodu większość akcji rozgrywa się w centrum handlowym wyniszczającym lokalne przedsiębiorstwa. Bracia Duffer postarali się również o przypomnienie facetom, że świat również należy do kobiet i nie należy traktować ich gorzej ze względu na płeć. Bohaterki serialu często udowadniają, że gdyby nie one, to nasza cywilizacja dawna poszłaby na dno.

Czy warto obejrzeć 3 sezon Stranger Things?

Trzeci sezon „Stranger Things” uważam za bardzo udany. Żeby jednak się nie zrazić, trzeba od razu podejść do niego jak do czarnej komedii, w której twórcy nie mają oporów przed prezentowaniem brutalnych, niekiedy wręcz obrzydliwych rzeczy. Osiem nowych epizodów zapewniło mi doskonałą rozrywkę na kilka godzin, przez co ponownie z niecierpliwością czekam na kolejną serię. Ta na pewno się pojawi, choć jestem ciekaw, w jakim kierunku pójdzie fabuła. Końcówka ósmego odcinka pokazała, że bracia Duffer mają teraz ogromne pole do popisu.

Autor: Łukasz Morawski