Bez owijania w bawełnę, od razu zaznaczę, że „Men In Black: International” to film, który przejdzie bez większego echa. Jest to typowa produkcja do odhaczenia, jaką ogląda się w nudny piątkowy wieczór w telewizji.
Po zakończeniu seansu można spokojnie wrócić do swojego nudnego życia, a i tak będzie to ciekawsze doświadczenie, niż oglądanie zmagań agentów MiB.
Najlepszym elementem filmu o facetach w czerni jest kobieta
Całość ratuje na szczęście dwójka głównych bohaterów. Tessa Thompson to bardzo dobra i utalentowana aktorka. Widać, że nie boi się brać udziału w najróżniejszych projektach. Swój talent aktorski udowodniła chociażby w serialu „Westworld” i serii „Creed”.
Jej zdolności komediowe mogliśmy natomiast obserwować w „Thor: Ragnarok”. W najnowszej odsłonie „Men In Black” aktorka naprawdę błyszczy, nawet jeśli scenariusz znacząco ogranicza jej pole manewru. Dobrze się na nią patrzy i jeszcze lepiej słucha.
To samo można powiedzieć o Chrisie Hemsworcie, który wielokrotnie udowodnił, że komedie nie są mu obce.
Agenci H i M są kompletnie inni, a to w takich produkcjach działa zawsze bardzo dobrze. Różne charaktery nakręcają konflikty, a także prowadzą do zabawnych sytuacji. Z tymi ostatnimi było różnie, ale niektóre żarty przyprawiły mnie o uśmiech na twarzy.