Jak prezentuje się najnowsza odsłona serii Wolfenstein? Czy warto kupić grę Wolfenstein: Youngblood? Zapraszamy do recenzji produkcji studia Machine Games, które podczas prac nad grą współpracowało z Arkane Studios.
Kiedy za dzieciaka po raz pierwszy grałem w Wolfenstein 3D, nie pomyślałem, że w tej serii drzemie tak ogromny potencjał. Ba, wtedy nawet nie wyobrażałem sobie w pełni trójwymiarowych strzelanek, ale to akurat temat na inny artykuł. Jestem pełen podziwu dla producentów, którzy z prostej gierki polegającej na przemierzaniu ciągle takich samych korytarzy potrafili wycisnąć tak wiele dobra. Cudowne jest to, że większość odsłon cyklu było kompletnie innych i w każdym przypadku ta „inność” działała na korzyść danego tytułu.
W serii Wolfenstein mieliśmy już do czynienia z mistycyzmem, płonącymi kościotrupami, umiejętnościami umożliwiającymi wstrzymywanie czasu, a ostatnio nawet z nazistowskimi mechanicznymi psami i potężnymi maszynami. Tym razem pod względem tematyki twórcy nie poszli w nowym kierunku, ale za to postawili na całkowitą nowość w cyklu – kooperację.
Historia w Wolfenstein: Youngblood nie należy do najbardziej skomplikowanych. Nie jest to główna odsłona marki, dlatego twórcy trochę inaczej podeszli do tematu fabuły. Ta służy przede wszystkim za pretekst do odblokowywania kolejnych lokacji. Mimo to trzon opowieści przedstawia się całkiem interesująco.
Twórcy zaserwowali nam przeskok do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Podstarzały B. J. Blazkowicz razem z Anią wiedzie dosyć spokojne życie na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie wspólnie wychowują córki. Wojna z Niemcami nie dobiegła jednak końca – Europa cały czas musi zmagać się z nazistowskim oprawcą. Pewnego razu legendarny bohater poprzednich część znika, a jego ślad urywa się w okupowanym Paryżu. Waleczne córeczki wyruszają w podróż na Stary Kontynent, żeby odnaleźć swojego staruszka i przy okazji wesprzeć lokalny ruch oporu.
To właśnie w owe siostrzyczki wcielają się gracze. Rozgrywka została zaprojektowana w taki sposób, żeby najwięcej przyjemności czerpać z niej, grając w kooperacji z innym graczem. Niestety wspólne granie funkcjonuje wyłącznie online – twórcy nie przewidzieli split screenu. Na szczęście producent postawił na inne ciekawe rozwiązanie, które z pewnością przypadnie wam do gustu. Mowa o tzw. buddy passie.
Za sprawą systemu buddy pass wystarczy, że jeden gracz nabędzie egzemplarz z Wolfenstein: Youngblood. Następnie będzie mógł wysłać zaproszenie do dowolnej osoby, żeby wspólnie z nią zaliczyć główny wątek fabularny oraz misje poboczne. Rozwiązanie to ma jednak kilka haczyków.
Pierwszym z nich (najważniejszym) jest to, że funkcja ta dostępna jest wyłącznie w wydaniu Deluxe. Drugim ograniczenie jest odebranie możliwości odblokowywania osiągnięć przez gościa. Wydaje mi się jednak, że jest to i tak całkiem ciekawe rozwiązanie, z którego warto skorzystać. Jakby nie patrzeć, takie systemy dosyć rzadko pojawiają się w innych tytułach.
Jeśli chodzi o walkę z przeciwnikami, to w tym przypadku nie wprowadzono jakiejkolwiek rewolucji. Nadal od gracza zależy, czy chce wykonywać zadania w bezszelestny sposób czy lepiej zrobić ogromną zadymę, wypluwając z karabinu setki pocisków. Delikatnie zmodyfikowano natomiast system progresji postaci. Wraz ze zdobytymi punktami doświadczenia można ulepszać statystyki bohaterek, a także dokupować im nowe ulepszenia do posiadanej broni.
Machine Games podczas prac nad Wolfenstein: Youngblood było wspierane przez doświadczone studio Arkane, popularne m.in. dzięki świetnej serii Dishonored oraz bardzo dobrego Preya. Zespół specjalizuje się również w otwartych lokacjach, umożliwiających zaliczanie zadań w dowolny sposób. W grze bardzo to widać – często mamy do dyspozycji szereg ścieżek i tylko od nas zależy, jaką wybierzemy. Taka swoboda działa bardzo dobrze na zwiększenie żywotności gry, ponieważ można powtarzać ją, przechodząc poszczególne misje w inny sposób.
Jeżeli lubicie grać w kooperacji, to zdecydowanie tak! Premiera Wolfenstein: Youngblood początkowo była mi trochę obojętna, ale z racji sympatii do całej serii postanowił sprawdzić najnowsze dzieło Machine Games. Tytuł świetnie sprawdza się jako relaksująca strzelanka po ciężkim dniu w pracy. Gdy otworzyły się bramy do dzielnic Paryża, zabawa szybko wskoczyła na wyższy poziom. Wspólne zwalczanie coraz to potężniejszych przeciwników dawało mnóstwo frajdy, a o to właśnie chodzi w grach wideo. Poza tym cena Wolfenstein: Youngblood jest na tyle atrakcyjna, że trudno przejść obok tej gry obojętnie.
Grę do recenzji dostarczyła Cenega, za co serdecznie dziękuję!
Wolfenstein: Youngblood – wymagania minimalne:
Wolfenstein: Youngblood – wymagania rekomendowane:
Autor: Łukasz Morawski