Master Chief musiał czekać sześć długich lat na premierę nowej produkcji ze swoim udziałem. Czy legendarny żołnierz, nazywany przez wrogów „demonem”, powrócił w glorii i chwale? O tym przekonacie się z recenzji gry Halo Infinite.
Raczej nie nazwałbym siebie zagorzałym fanem serii Halo, ale do tej pory udało mi się zagrać we wszystkie odsłony tego cyklu, łącznie ze spin-offami Halo Wars i Halo Spartan. Od zawsze ceniłem w tym uniwersum pewną epickość, która wręcz wylewa się z ekranu oraz głośników. Ścieżka dźwiękowa już od pierwszej odsłony stworzonej przez Bungie Software stała na tak wysokim poziomie, że w pełni rozumiem, dlaczego 343 Industries tak mocno trzyma się niektórych utworów. Chwała im za to, ponieważ muzyka w dalszym ciągu potrafi wywołać gęsią skórkę i nawet ze standardowej wymiany ognia z przeciwnikami jest w stanie zrobić coś wyjątkowego.
Soundtrack to nie jedyna rzecz w Halo Infinite, przywodząca na myśl poprzednie części. Twórcy co prawda zadbali o parę nowości, lecz tak naprawdę przygotowali „best of” motywów charakterystycznych dla tego cyklu. Jeśli więc zaliczyliście wcześniejsze przygody Master Chiefa, to mniej więcej wiecie dokładnie czego możecie się spodziewać – feeling strzelania jest ten sam, tak samo jak atmosfera, konstrukcje poziomów, pojazdy itp.
Aczkolwiek od razu trzeba zaznaczyć, że nowa odsłona nie jest tak bardzo liniowa, jak Halo 5: Guardians. Studio po części zrezygnowało z utartego schematu skakania od misji do misji, tylko zdecydowało się na zaimplementowanie do swojego dzieła otwartego świata rodem z serii Far Cry. I muszę przyznać, że jest to element, który najbardziej zbił mnie z tropu, ponieważ nie do końca jestem pewien, czy właśnie takiego czegoś oczekiwałem od tej marki.
Zwłaszcza, że open world jest dosyć… typowy. Zespół 343 Industries nie próbował jakoś bawić się rozgrywką, tylko zaserwował graczom standardowe rozwiązania znane z masy innych sandboksów. Oznacza to, że główny bohater może teraz podbijać posterunki kontrolowane przez oponentów, niszczyć ich cenną infrastrukturę, polować na specjalnych żołnierzy oraz zbierać różnego rodzaju znajdźki. Na szczęście producent zdawał sobie sprawę, że miłośnicy poprzednich części mogą kręcić nosem na taki charakter gameplayu, dlatego wszystkie poboczne aktywności nie są konieczne do przejścia gry.
Gdybyście więc chcieli przeżyć Halo Infinite na wzór poprzedniczek, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyście od razu wyruszali do misji głównych, bez robienia niepotrzebnych przystanków. Wynika to m.in. z tego, że w tej grze nie ma żadnego skalowania poziomu przeciwników, nie ulepszamy też broni (choć można znaleźć lepsze wersje pukawek), dzięki czemu już od samego początku zabawy, wiemy z czym mamy do czynienia, a grę można ukończyć z pomocą podstawowego sprzętu. W otwartym świecie warto jedynie zbierać rdzenie spartanina, bo wykorzystywane są do poprawienia parametrów gadżetów Master Chiefa, a akurat te mogą dosyć mocno wpłynąć na przebieg starć.
W tym miejscu warto też zahaczyć o kolejną nowość w Halo, czyli linkę z hakiem. Absolutnie się w niej zakochałem i boję się teraz wrócić do poprzednich części, ponieważ wiem, że będzie mi brakowało tego sprzętu. Gadżet nie służy wyłącznie do płynniejszego przemieszczania się po lokacjach – jest także swego rodzaju bronią, wykorzystywaną do rażenia przeciwników prądem, przyciągania wybuchowych pojemników którymi można rzucać, bądź podnoszenia karabinów znajdujących się w trudno dostępnych miejscach. Najbardziej podobał mi się jednak specjalny atak, polegający na chwyceniu wroga hakiem, a następnie przyciągnięciu się do niego na lince i uderzeniu go z ogromnym impetem.
W ogólnym rozrachunku jestem naprawdę zadowolony z tego, co przygotowało studio 343 Industries, aczkolwiek obawiam się, że przy kolejnej odsłonie potrzebne będzie jeszcze większe rozbudowanie open worlda, żeby nie był tak boleśnie generyczny. Przydałoby się także całkowite porzucenie poprzedniej generacji konsol, gdyż znacząco ciągnie ona w dół oprawę wizualną. Grafika w Halo Infinite jest co najwyżej poprawna – jasne, niektóre widoki standardowo potrafią zapierać dech w piersiach, ale dla równowagi dostajemy też kanciaste i brzydkie tekstury oraz ogólną nijakość. Produkcja znacznie zyskuje, gdy znajdujemy się w zamkniętych pomieszczeniach, które są perfekcyjnie odpicowane.
O trybie multiplayer raczej nie muszę się zbytnio rozpisywać, ponieważ już od kilku tygodni wszyscy zainteresowani mogą go testować zupełnie za darmo. Studio zdecydowało się, że rozgrywki wieloosobowe na stale przechodzą w tryb free to play, co jest dosyć sensownym rozwiązaniem. Nie każdy chce tracić czas na kampanie, gdy woli spędzać wolne chwile na rywalizowaniu z innymi graczami. Zwłaszcza, że multi jak zwykle nie zawodzi – jest szybko, efektownie i sprawiedliwie. Twórcy oddali w ręce użytkowników dwa tryby – Big Team Battle dla 24 osób oraz Arenę dla czteroosobowych teamów.
Halo Infinite nie jest grą wybitną, ale to rzetelnie zrealizowana strzelanka, która została zaprojektowana w taki sposób, żeby przyciągnąć do siebie nowych graczy, a jednocześnie zadbać o radość u miłośników serii. Studio 343 Industries podjęło odważny krok, rezygnując z liniowości, ale na pewno się na tym nie przejechało. Trochę szkoda, że przez open world straciliśmy możliwość skakania po różnych planetach, ale przygotowane przez twórców lokacje i tak były wystarczająco atrakcyjne. Jeżeli jesteście miłośnikami strzelanek, to nie możecie przegapić tego tytułu.
Dzięki otwartości świata rozgrywka znacząco wydłużyła się względem poprzednich części. Oznacza to, że przy kampanii fabularnej nie spędzicie już zaledwie pięciu godzin, tylko nawet i piętnaście – oczywiście pod warunkiem, że będziecie chcieli zrobić wszystko na sto procent.
Gra studia 343 Industries zadebiutowała 8 grudnia 2021 roku. W Halo Infinite można zagrać zarówno na komputerach osobistych, jak i konsolach Xbox One oraz Xbox Series X|S. Tytuł już w dniu premiery został udostępniony bez dodatkowych opłat wszystkim subskrybentom usługi Xbox Game Pass.
Autor: Łukasz Morawski