Data modyfikacji:

Wrażenia z przedpremierowego pokazu Days Gone

Okazuje się, że kolejna gra o zombie ma sens!

Bend Studio nie jest tak znane jak inne ekipy należące do Sony, ale to właśnie ten zespół ma na swoim koncie jedną z lepszych serii wydanych na pierwszym PlayStation. Mowa oczywiście o rewelacyjnym Syphon Filter, które udowodniło lata temu, jak powinny wyglądać gry akcji o agentach specjalnych. Żałuję, że marka jest już martwa, ale cieszę się, że miałem okazję spotkać jednego z twórców cyklu na pokazie przygotowanym przez PlayStation Polska. Próbowałem zahipnotyzować go spojrzeniem, żeby zasiać w nim potrzebę stworzenia remake’u Syphona, ale nie jestem pewien czy zadziałało. Pewne jest jednak to, że aktualnie John Garvin skoncentrował swoją moc na najnowszym projekcie, czyli Days Gone. W sumie też dobrze, bo gra zapowiada się naprawdę interesująco.

Przyznam szczerze, że do tej pory miałem dosyć neutralny stosunek do tej produkcji. Nie jestem wielkim miłośnikiem sandboksów, a i tematyka zombie odrobinę mi się przejadła. Wiadomo, czekałem na premierę gry, ponieważ exclusive’y Sony zazwyczaj mnie nie zawodziły, ale obojętne mi było, kiedy tytuł trafi do sprzedaży. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy zawitałem do Warszawy na drugą turę pokazów i parę osób, które testowało już grę wcześniej zaczęło ją zachwalać. Pomyślałem sobie, że coś tu nie gra, że próbują mnie wkręcać. Kiedy w końcu udało mi się usiąść przed konsolą, zrozumiałem o co im chodzi. W swoim życiu byłem już na wielu przedpremierowych prezentacjach gierek, jednakże chyba nigdy wcześniej nie zostałem tak pozytywnie zaskoczony. Days Gone zauroczyło mnie już pierwszym przerywnikiem filmowym – bardzo skromnym, delikatnie wzruszającym, nakreślającym kontekst wydarzeniom i przedstawiającym charakter głównego bohatera.

SOLIDNE POCZĄTKU

Do dyspozycji dziennikarzy oddane zostały pierwsze trzy godziny rozgrywki, wprowadzające do zasad obowiązujących w świecie gry oraz do głównego wątku fabularnego. Widać, że twórcy mają całkiem ciekawy pomysł na poprowadzenie historii, aczkolwiek to tak naprawdę będzie można określić dopiero po zaliczeniu całej historii. Tymczasem, to co zobaczyłem bardzo przypadło mi do gustu, zdążyłem też polubić głównego bohatera, Deacona St. Johna. Podoba mi się to, że twórcy kreując tę postać poszli trochę w kierunku Mela Gibsona z pierwszej części „Zabójczej broni”. Tam bohater również stracił ukochaną, co miało wpływ na jego późniejsze metody działania – był lekkomyślny, agresywny, brawurowy, a także nieszczególnie dbał o to czy przeżyje, bo życie i tak nie miało dla niego większego sensu. Jeżeli jego wątek zostanie dobrze poprowadzony, to możemy mieć do czynienia z niezwykle ciekawym protagonistą. Tego się nie spodziewałem.

Prolog Days Gone jest stosunkowo długi, ale wypełniono go atrakcyjną treścią. Bend Studio na szczęście nie popełniło błędu Guerilla Games, które pierwsze godziny Horizon Zero Dawn zapełniło zawartością mdłą jak flaki z olejem. Twórcy dokładnie tłumaczą zasady rozgrywki, lecz nie robią tego w nudny sposób, tylko osadzają całość w konkretnych wydarzeniach. Początkowe sceny są dosyć mocno liniowe, co daje duże nadzieje na więcej tego typu etapów. Jeżeli twórcy chcą położyć większy nacisk na fabułę, to wydaje mi się, że przygotowanie sporej ilość zamkniętych lokacji byłoby dobrym pomysłem. Mimo to, dużą część czasu spędzimy na otwartej mapie, po której możemy przemieszczać się pieszo bądź za pomocą motocyklu. Inne pojazdy raczej nie są przewidywane. Zamiast tego, posiadaną maszynę można odpowiednio udoskonalać, zwiększając jej osiągi oraz wytrzymałość. Trzeba również pamiętać, żeby regularnie dolewać benzyny do baku, gdyż paliwo potrafi się skończyć w najmniej odpowiednim momencie.

THE BEST OF...

Zwiedzanie świata gry bywa jednak trochę ograniczane, ponieważ Deacon nie potrafi skakać, co przypomina mi trochę sytuację z najnowszej odsłony God of War. W przygodach Kratosa sprawdziło to się trochę lepiej, bo poziomy były jednak odrobinę ciaśniejsze. W przypadku Days Gone takie ograniczenie wydaje się być delikatnie sztuczne, aczkolwiek może okaże się okazać, że nie jest to jednak typowy sandboks, jak gry Ubisoftu. Ograniczenia eksploracji trochę by na to wskazywało. Nie odbierzcie mnie źle – bardzo liczę, żeby tak było.

Rozgrywka pod wieloma względami przypomina mi też mocno The Last of Us. W sumie, można stwierdzić, że najnowsze dzieło Bend Studio, to takie "best of" gier ekskluzywnych Sony, ale wróćmy do tematu… Podobnie jak w grze Naughty Dog, tutaj również mamy do czynienia z postapokaliptycznym światem, opanowanym przez niebezpiecznych ludzi i truposzy. Tyle, że zamiast Klikaczy, dostaliśmy bezmózgowców działających w dużych grupach. Często więc musimy działać po cichu, odwracając uwagę przeciwników poprzez rzucanie przedmiotów lub eliminowanie ich za pomocą noża. Nie brakuje też walki na pięści z żywymi oponentami oraz wymiany ognia. Arsenał broni jest dosyć bogaty, więc czasami trzeba będzie ostrzej zaatakować wrogów, żeby wykorzystać potencjał arsenału.

CZY WARTO CZEKAĆ NA DAYS GONE?

Gameplay w Days Gone jest niezwykle sympatyczny, aż żałowałem, że mogłem pograć wyłącznie trzy godzinki. Mój obecny status jest taki, że z ogromną niecierpliwością czekam na premierę, gdyż jestem ciekaw jak potoczą się losy Deacona oraz czy producent nie stracił pary podczas tworzenia późniejszych etapów gry. Już teraz można jednak stwierdzić, że będzie to produkcja bardzo dobra, która powinna w pełni zaspokoić potrzeby posiadaczy konsoli PlayStation 4. Tytuł ma natomiast szansę być czymś więcej, ale to będzie można stwierdzić dopiero po 26 kwietnia, kiedy dzieło Bend Studio trafi w końcu do sprzedaży. Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o grze, koniecznie zajrzyjcie do naszego kompendium wiedzy o Days Gone.

Za zaproszenie na przedpremierowy pokaz dziękuję firmie PlayStation Polska!

Źródło zdjęć: PlayStation Polska

Autor: Łukasz Morawski