Znacie kawał o samuraju, rycerzu i wikingu?
Oficjalna premiera For Honor odbędzie się już za niecały miesiąc. Czy do tego czasu producenci zdążą wyeliminować wszystkie błędy, żeby w końcu gra Ubisoftu trafiła do sprzedaży bez żadnych problemów? Na to liczę, aczkolwiek na poprawę niektórych elementów będzie już zdecydowanie za późno. Wszakże w tak krótkim czasie ciężko byłoby przemodelować mechanikę gry. Pomimo drobniejszych bugów, produkcja już teraz wygląda bardzo interesująco, ale po przetestowaniu wersji beta odnoszę wrażenie, że wielu graczy nie było jeszcze gotowych na tego typu rozgrywkę. Pierwsze dni po premierze mogą zepsuć zatem zabawę wielu osobom, z niecierpliwością czekającym na ten tytuł. For Honor z pewnością zostanie doceniony dopiero po kilku miesiącach, gdy pozostaną w nim najdojrzalsi użytkownicy. Francuzów czeka zatem sporo pracy, żeby uświadomić ludziom, czym tak właściwie jest ich dzieło.
For Honor to produkcja nastawiona na pojedynki sieciowe, której akcja osadzona została w fikcyjnym uniwersum bazującym na naszym Średniowieczu. W świecie gry wikingowie, rycerze oraz samurajowie ścierają się w zażartych bojach o ziemie i inne profity. Co ciekawe, w jednej drużynie mogą walczyć zarówno Ludzie Północy, jak i reprezentanci Kraju Kwitnącej Wiśni. Z naszej perspektywy może wygląda to trochę niedorzecznie, ale w tym uniwersum nikt nie ma z tym problemu. W wersji testowej developer udostępnił rozbudowany samouczek, dokładnie wyjaśniający (początkowo) skomplikowane sterowanie. Dzięki temu wprowadzeniu, od razu będziemy w stanie wskoczyć do wieloosobowej bitki, gdzie wytniemy w pień innych graczy. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt.
MULTIPLAYER NIE DLA KAŻDEGO
Na początek wybrałem tryb Pojedynek 1v1, co uświadomiło mnie w przekonaniu, że honor współczesnych wojowników już dawno przeminął. Gdy bitwa wystartowała, przyjąłem gardę i ostrożnie dreptałem w kierunku oponenta. Ten jednak miał gdzieś zasady uczciwej walki - od razu wystartował z najpotężniejszymi atakami, z pewnością klepiąc jak szalony przycisk RT (testowałem wersję na PlayStation 4). W ten oto sposób wszelkie zasady skrzętnie tłumaczone podczas treningu poszły do kosza. Sprawdziłem jeszcze kilka tego typu pojedynków i zapewniam Was, że większość ma w nosie widowiskową oraz uczciwą walkę. Dla dużej części graczy najważniejsze jest jak najszybsze i najłatwiejsze zdobycie punktów.
Przypomina mi to trochę sytuację z Dark Souls, gdzie kłaniam się na powitanie przed wrogiem, a ten zamiast odwzajemnić machnięciem ręki, rozwala mi łeb potężnym mieczem. Ubisoft chyba nie przewidział, ze użytkownicy będą walczyć "na chama", rezygnując z możliwości zmęczenia bohatera. Oznacza to, że jeśli na początku pojedynku gracz wjedzie w Was najmocniejszym uderzeniem, to może śmiało kontynuować atak aż do Waszego zgonu. Szansa na wybrnięcie z takiej sytuacji jest praktycznie niemożliwa, zwłaszcza, gdy walczymy podstawowymi wojownikami, bez rozbudowanego sprzętu. Trochę lepiej wygląda to w przypadku Potyczki 2v2, ale i tutaj mamy do czynienia bardziej z dresiarską ustawką, aniżeli starciem dzielnych mężów.
Zdecydowanie lepiej wypada ostatni z dostępnych trybów, czyli Dominacja 4v4. W tym przypadku zadanie obu drużyn polega na przejęciu strategicznych punktów na mapie. W tym celu graczom pomagają sterowani przez komputer żołnierze, którzy hardo rzucają się na przeciwników. Ubicie takich cwancykantów nie należy do trudnych rzeczy, dzięki czemu walka z nimi bywa diabelnie satysfakcjonująca. Z powodzeniem możemy wparować w grupkę dwudziestu wojaków, efektownie mordując każdego po kolei. W takiej sytuacji użytkownik musi naprawdę się postarać, żeby zostać zabitym, w szczególności, gdy ma pełen pasek zdrowia. Prawdziwa sieczka ma miejsce dopiero, gdy do armii wkroczą inni gracze. Wtedy jakakolwiek taktyka idzie w odstawkę, a każdy robi wszystko, żeby tylko przetrwać. W tym przypadku walka bez trzymania gardy jest jak najbardziej uzasadniona, ponieważ musimy nieustannie reagować na otaczających nas przeciwników. Po uzbieraniu tysiąca punktów jedna z ekip odnosi zwycięstwo. Te są następnie zliczane i wizualizowane na mapie świata gry, gdzie możemy zobaczyć, jakie terytoria należą w danym momencie do jednej z trzech frakcji.
PIMP MY SHIELD
Produkcja będzie posiadała rozbudowany system personalizacji bohaterów, który w becie nie został jeszcze w pełni uruchomiony. Mimo to, już teraz widać, że będziemy mogli zmienić masę rzeczy w naszym wojaku, począwszy od wyglądu oręża, a na zbroi kończąc. Za wygrane mecze otrzymujemy specjalne punkty przydatne do kupowania nowych elementów uzbrojenia oraz kolejnych wojowników. Na każdą z frakcji przypada trzech zabijaków, wyróżniających się różnymi sposobami walki. Przykładowo - wiking Dróttinn potrafi zastawiać pułapki na przeciwników i doskonale radzi sobie z kontratakami, a z kolei samuraj Nobushi utrzymuje oponenta na dużą odległość, utrudniając mu ataki z bliska. Dobranie odpowiedniej postaci ma duży wpływ na starcia, zwłaszcza w trybie Dominacja, gdzie istotne bywa drużynowe zgranie. Na razie takowe nie istnieje, ale tak jak pisałem we wstępniaku, jak wykruszą się gracze nie rozumiejący idei gry, to wtedy wykorzystywanie potencjału danej postaci będzie miało ogromne znaczenie.
Beta For Honor delikatnie zraziła mnie do tego tytułu. Nie wynika to jednak z niekompetencji Ubisoftu, tylko jego odbiorców. Gra sama w sobie zapowiada się naprawdę dobrze, zarówno pod względem systemu walki, jak i oprawy wizualnej. Poziom grafiki stoi na najwyższym poziomie, co w przypadku gier tego producenta nie zawsze jest takie oczywiste. Produkcja zauroczyła mnie również warstwą dźwiękową. Po wybraniu wikingów, w menu głównym nieustannie towarzyszyła mi ostra, nordycka muzyka, idealnie pasująca do tematyki gry. Mam nadzieję, że Ubisoft pomimo kilku nieprzemyślanych decyzji odniesie sukces, chociażby z tego względu, ze For Honor to całkowicie nowa marka, a nie kolejny odgrzewany kotlet.
Autor: Łukasz Morawski