Data modyfikacji:

Super Smash Bros. Ultimate – recenzja      

Wielki, grudniowy hit Nintendo zasługuje na pochwały w wielu aspektach – to olbrzymia produkcja, która pozwala nam bić się na Switchu na masę różnych sposobów: w sieci, ze znajomymi przy jednym telewizorze i z komputerem w gigantycznej kampanii lub pojedynczych bitwach. Posiada też jednak parę wad sprawiających, że choć wciąż doskonałe, Super Smash Bros Ultimate jest też potwornie frustrujące.

Zacznijmy od paru słów wyjaśnienia, czym właściwie Super Smash Bros. Ultimate jest, bo samo założenie gry jest dość oryginalne. To gigantyczny crossover postaci z gier, które na którymś etapie swojej historii przewinęły się przez jedną z konsol Nintendo próbujących katapultować się wzajemnie z wypełnionych rampami, kładkami i pomostami plansz. Zderzają się tu niemal wszystkie światy, jakie może wymarzyć sobie fan Nintendo oraz parę tych, które skojarzą nawet gracze nie znający zupełnie katalogu japońskiego koncernu – obok Pokemonów i Mario dostajemy Bayonettę, Solid Snake’a i paru Belmontów.

Jak to jeździ?

Bazowa mechanika gry jest prosta – postaci biją się korzystając ze zwykłych i specjalnych ciosów, oraz potężniejszych technik, „smaszy”. Otrzymane obrażenia sprawiają, że po następnym trafieniu zostaniemy podrzuceni w powietrze trochę mocniej, odlatując nieco dalej, stopniowo kumulując się aż do momentu, gdy postaci szybują w poprzek całego poziomu. Gdy w końcu ktoś wypadnie poza ekran (i wyznaczoną poza nim strefę buforową) przegrywa lub traci punkt, w zależności od trybu. Na raz na ekranie może bić się do czterech graczy lub cała banda komputerowych postaci, próbująca zbić gracza.

Na te proste zasady nałożonych jest mnóstwo zmiennych, sprawiających, że poszczególne bitwy wyglądają mocno inaczej. Super Smash Bros. Ultimate oferuje mnóstwo zróżnicowanych poziomów, na których dodatkowo mogą znajdować się płonące podłogi, chmury trucizny i kilkanaście innych modyfikatorów. Dodatkowo w niektórych trybach zabieramy ze sobą specjalne duszki zmieniające statystyki postaci, a z nieba może co pewien czas spadać broń lub przedmioty leczące – opcji jest tu cała masa. Jeżeli chodzi o swobodę doboru tego co chcemy robić, Super Smash Bros. Ultimate jest zdecydowanie jedną z najbardziej elastycznych produkcji, w jakie grałem.

  • Kup grę Super Smash Bros. Ultimate na Nintendo Switch
  • Znane i nieznane marki

    Dużą częścią przyjemności płynącej z grania w Super Smash Bros. Ultimate jest możliwość sprawdzenia, czy Mario pokona Linka, jak Donkey Kong poradzi sobie z Ryu albo czy Bulbasaur jest silniejszy od księżniczki Peach. Arsenał postaci i wspierających duszków to jednak tylko część znajomych elementów. Plansze, na których walczymy także przywołują pozytywne skojarzenia, a jest wśród nich parę niespodzianek.

    Poza asortymentem dość oczywistych lokacji, jak areny z serii Pokemon, przez wycinki plansz z Mario czy Animal Crossing znalazło się tu też miejsce dla antycznych poziomów z małych czarno-białych systemów z patyczkowymi postaciami albo salę treningową z Wii Fit. Żeby zobaczyć wszystko, co gra ma do zaoferowania trzeba nad nią spędzić kilkadziesiąt godzin. Pomysłowość twórców sprawia, że nawet ograniczając się do jednego trybu (co nie jest takie łatwe, bo samych wariantów dla jednego gracza jest tu parę) ciągle trafiamy na nowe kombinacje plansz i modyfikatorów.

    Walka walka walka!

    Choć jednym z głównych elementów rozgrywki w Super Smash Bros. Ultimate jest kampania dla pojedynczego gracza, nie ma co się oszukiwać, że zobaczymy tu zbyt dużo fabuły – poza filmikami na początku i końcu bardzo długiej historii, rozgrywka w tym trybie to toczenie się miedzy kolejnymi starciami, odblokowywaniem duszków i wojowników.

    Możemy też odpuścić sobie kampanię i spróbować czegoś bardziej klasycznego – bijąc jedną postacią całe zastępy wrogów, próbując przejść ich „ścieżki”, jak w innych grach tego typu. Poziom wyzwań potrafi bardzo drastycznie fluktuować – czasem jesteśmy w stanie wygrywać wklepując na zmianę trzy ciosy, innym razem musimy wykazać się nieco większą finezją, gdy gramy lekką, kruchą, ale szybką postacią. Sprawia to, że gra potrafi być momentami potwornie frustrująca, szczególnie, że niektórzy wojownicy specjalizują się w stun-lockowaniu i pozbawianiu przeciwników kontroli. A to tylko jedna z paru frustracji, jakie serwuje nam Super Smash Bros. Ultimate.

    Po co mamy coś widzieć?

    Pierwszy kontakt z grą jest koszmarny – menu są naprawdę nieczytelne, a znalezienie treningu czy samouczka wymaga trochę szperania. Za pierwszym razem, gdy próbowałem wyjść z trybu kampanii spędziłem kilka minut skacząc między ekranami, naiwnie myśląc, że zakładka „opcje” zawiera magiczny napis „wyjdź”. Podobnie było ze zmianą bohatera, bo wybór skórki jest łatwiejszy, niż przełączenie się między wojownikami.

    Te same problemy powtarzają się zresztą podczas rozgrywki – gdy po ekranie porusza się kilku bohaterów, kamera przysuwa się i odsuwa, utrudniając wyłapywanie poszczególnych postaci wśród wybuchów, błysków i chmur dymu. Sprawia to, że w trybie przenośnym niektóre kombinacje postaci, plansz i efektów świetlnych czynią Super Smash Bros. Ultimate kompletnie nieczytelnym – część walk w trybie dla pojedynczego gracza po prostu musiałem powtórzyć na telewizorze.

    I tu pojawia się pewien dysonans – gra jest bardzo ładna, to, co dzieje się na ekranie, małym i dużym ogląda się z przyjemnością, ale czasem jej uroda gryzie się z użytecznością. Dodajmy do tego odrobinę laga w reakcji kontrolerów i dostajemy dość odczuwalny zgrzyt. Szczęśliwie, zapominamy o nim bardzo szybko, bo zazwyczaj bitwa to zaledwie dwie-trzy minuty. A przy następnej nagle znowu wszystko jest dobrze.

    Podsumowując – Super Smash Bros. Ultimate to piekielnie dobry tytuł, który czasem zapomina o wygodzie gracza, byleby tylko jak najładniej się prezentować. Choć bywa to frustrujące, jednocześnie całkiem nieźle działa, bo urok „Smasza” zdecydowanie przewyższa jego irytujące momenty, a czas, jaki możemy spędzić na samym odkrywaniu gry idzie w dziesiątki godzin.

    Autor: Artur Cnotalski