Data modyfikacji:

Recenzja Metal Gear Survive. Nie taki diabeł straszny...

... jak oczekują tego gracze.

Jeśli czytaliście moje wrażenia z otwartej bety, to wiecie, że już wtedy Metal Gear Survive zauroczył mnie swoją rozgrywkę. Tak, wiem, to bardzo niepoprawne stwierdzenie, ponieważ z góry powinienem gardzić tym tytułem. Jestem wieloletnim fanem serii i mnie również boli to, w jakim kierunku rozwinęła się jej sytuacja. Hideo Kojima to moim zdaniem absolutny geniusz, jednakże nie można cały czas rozpaczać nad jego odejściem z Konami (akurat to mu wyszło na dobre). Japoński wydawca i producent ma swoje plany na wykorzystanie marki, i czy tego chcemy czy nie, ma do tego święte prawo.

We wcześniejszym tekście zaznaczałem, że jest to ciekawa gra survivalowa, lecz nijak ma się do wielkiej sagi o patologicznej rodzince Snake'ów. Po zaliczeniu głównego wątku fabularnego chciałbym zmienić zdanie - otóż jest to jak najbardziej kolejna odsłona Metal Geara, która stoi praktycznie na takim samym poziomie co historia w The Phantom Pain. Fakt, jest to bardzo słaby poziom, ale jednak. Nie rozumiem czemu też czepiamy się tych nieszczęsnych "zombiaków"? Wszakże w grach Kojimy widzieliśmy jeszcze większe cudawianki - wampiry, telepaci, płonący ludzie, itd.

Fabuła gry miała przeogromny potencjał, widać to chociażby po rewelacyjnym intro, które w genialny sposób oddaje kunszt realizatorski ojca serii. Niestety, Konami zrezygnowało w dalszej części z rozbudowanych przerywników filmowych (te są, ale króciutkie) na rzecz ścian tekstów, które mozolnie przeklikujemy dalej. Kolejnym gwoździem do atmosfery było postawienie na niemego głównego bohatera, który jakimś cudem potrafi otworzyć gębę w trybie multiplayer, kiedy wydaje komendy innym graczom. W wielu sytuacjach prosiło się, żeby nasz protagonista (lub protagonistka) wydukał choć jedno słowo, ale nie.

Potrafi jedynie otępiale patrzeć przed siebie i oddawać głosom członkom swojej ekipy, czyli innym ocalałym. A czemu ocalałym? Otóż po ataku Skull Face'a na Mother Base, nad bazą pojawia się wielki tunel czasoprzestrzenny otwierający drogę do miejsca określanego mianem Dite. Właśnie tam trafia nasz protagonista, a jego zadaniem będzie powstrzymaniem potężnej istoty, która próbuje przedostać się do naszego wymiaru. Nie muszę chyba wspominać, że wizyta Lord of Dust nie skończyłaby się dla nas zbyt dobrze.

 

I tak sobie żyjemy w innym wymiarze, i walczymy o przetrwanie w świecie opanowanym przez martwych ludzi, których egzystencja polega na tym, żeby stłuc nam ryje. Główny wątek fabularny otwiera przed nam całkiem sporą mapę, odkrywaną wraz z postępami w fabule. Co prawda, możemy na jej koniec dotrzeć już praktycznie na samym początku gry, jednakże zdecydowanie nie zalecałbym takiego procederu. Dite jest bezpieczne wyłącznie w niektórych miejscach, natomiast resztę świata spowija gęsty pył, nie tylko ograniczający widoczność, ale również niepozwalający na spokojne oddychanie.

Dlatego nasze działania ograniczone są ilością tlenu, jaką posiadamy w butli. Mimo wszystko, żeby dotrzeć do strategicznych miejsc, będziemy wielokrotnie zmuszani do przemierzania niezbadanych lokacji, w których nie działa nawet radar, przez co jesteśmy zdani wyłącznie na dobrą orientację w terenie lub szczęście. Błąkanie się we mgle bywa mega klimatyczne i potrafi przyprawić o szybsze bicie serca. O śmierć w Metal Gear Survive jest bardzo łatwo, dlatego wystarczy jedna głupia pomyłka, żebyśmy stracili cały loot, który udało nam się wcześniej zebrać. Zasoby możemy odzyskać wracając do miejsca zgonu, jednakże ponownie wiąże się to z ogromnym ryzykiem.

Szkoda tylko, że twórcy nie pomyśleli o większej różnorodności misji. Praktycznie przez cały czas robimy dokładnie to samo - ratujemy tyłki ocalałym, odblokowujemy kolejne przekaźniki umożliwiające szybką podróż, zdobywamy dane z serwerów oraz polujemy na zwierzynę. Niby wszystko zostało rozłożone w taki sposób, że szczególnie się nie nudziłem, aczkolwiek przydałyby się dodatkowe rodzaje zadań lub etapy bardziej zamknięte, tak jak to miało miejsce w The Phantom Pain. Lwią czasu poświęcimy również na zdobywanie surowców oraz innych środków umożliwiających przeżycie. Mięso zwierzaków możemy usmażyć lub uwędzić, a brudną wodę wygotować zapobiegając tym samym zatruciu pokarmowemu. Ze zdobytych śrubek, linek, desek i innego ciaciarajstwa rozbudowujemy bazę oraz craftujemy ekwpiunek, który zabieramy ze sobą na wycieczkę. W kieszeni możemy schować takie rzeczy jak metalowe płoty, działka automatyczne, a nawet potężny dystrybutor czystego powietrza.

Podoba mi się również to, jak Konami podeszło do walki z przeciwnikami i systemu rozwoju postaci. Początkowo główny bohater jest zwykłym kmiotem, który niezbyt pewnie radzi sobie z bronią palną. W pierwszych godzinach zabawy miałem problem z ubiciem małej grupki oponentów, a później bez żadnych oporów wpadałem w wielkie hordy i dwoma machnięciami dzidą wycinałem wszystkich w pień. Wynika to z tego, że z czasem odblokowujemy dodatkowe umiejętności oraz zwiększamy współczynniki siły, zręczności, itp., które w znacznym stopniu mają przełożenie na sposób poruszania się postaci oraz prędkość jej działania. Dlatego po osiągnięciu czterdziestego poziomu, stajemy się prawdziwą maszyną do zabijania, a to tylko początek. Po ukończeniu gry odblokowujemy bardziej złożone drzewka umiejętności podzielone na kilka klas postaci. Ich zdobycie jest o wiele bardziej czasochłonne, jednakże niezbędne żeby bezbłędnie radzić sobie w kooperacyjnych potyczkach na wysokim poziomie trudności.

 

O grze zrobiło się głośno w dniu premiery, ale niestety z innego powodu, niż oczekiwaliby twórcy. Wyszło wtedy na jaw, że do stworzenia drugiej postaci potrzebujemy wydać 1000 survival pointsów, co w przeliczeniu daje nam trochę ponad czterdzieści złotych. Gracze byli oburzeni (i słusznie, bo to jawna kpina) i znowu skupili się na mikrotransakcjach, których w grze nie brakuje. Muszę jednak was uspokoić, że w tym przypadku nie ma co się tym nakręcać, ponieważ nawet przez sekundę nie odczułem, żebym potrzebował wydać dodatkową kasę. Kampanię ukończyłem bez problemu własnymi siłami, a i w trybie kooperacji często zajmuję pierwsze miejsce wśród graczy.

Fakt, za pomocą hajsu można przyspieszyć zdobywanie doświadczenia, ale jedynie bardzo leniwi gracze skorzystają z tej opcji. W ten sposób można też zepsuć sobie grę, przez zbyt szybkie osiągnięcie wysokiego levela. Hajsiki wydawcy możemy również przelać w trybie single player w miejscu, w którym wysyłamy naszych ludzi po zdobycie surowców. Pierwotnie możemy oddelegować jedną ekipę, natomiast za następne musimy już zapłacić realnymi pieniędzmi. Oburzające? Pewnie, lecz z tej funkcji także nie czułem potrzeby korzystać. Tak naprawdę, nie korzystałem nawet z darmowej opcji, ponieważ podczas eksploracji mapy zdobywamy tyle lootu, że nie potrzebujemy wsparcia innych ocalałych.

Metal Gear Survive nie jest jednak grą idealną. Producent w chamski sposób wykorzystał assety z The Phantom Pain robiąc tak bezczelny recykling, że wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że dostępne mapy są zrobione przez znudzonych moderów. Nie podobał mi się też HUD, który został "przypięty" do ciała głównego bohatera, jak gdyby rozwiązanie z piątej odsłony było niewystarczające. Po jakimś czasie do tego przywykłem, jednakże nadal uważam, że w ten sposób Konami mocno zaśmieciło ekran. Nieprzyjazny dla użytkownika jest także interfejs - przez dużą część zabawy przeskakujemy pomiędzy setkami okienek craftując pożądane przedmioty.

Najgorsze jest to, że jeśli chcemy zagotować wodę i mamy czterdzieści wolnych butelek, to musimy przez cały czas trzymać palec na przycisku, żeby proces nie został anulowany - a wystarczyło dać możliwość wybrania ile buteleczek chcemy wypełnić. Tracimy przez to wszystko masę czasu, którą moglibyśmy poświęcić na tryb kooperacji lub dalsze eksplorowanie mapy. Aha, zapomniałbym jeszcze wspomnieć o beznadziejnej sztucznej inteligencji oponentów. Ok, niech będą sobie żywymi trupami, ale to i tak nie usprawiedliwia ich głupoty. Mimo wszystko, przy grze spędziłem miło czas i jeszcze przez najbliższe dni nie zamierzam rezygnować z dalszego obcowania z tym tytułem. Oczywiście, o ile będzie mi dane znaleźć ludzi na serwerach, ponieważ z tego co wiadomo, sprzedaż gry nie idzie najlepiej, co już teraz widać podczas matchmakingu.

OCENA KOŃCOWA: 70/100

PLUSY:

+ wciąga jak diabli

+ system rozwoju postaci

+ porządny survival

+ tryb kooperacji dla 4 graczy

MINUSY:

- kopiuj-wklej z TPP

- mała różnorodność zadań

zmarnowany potencjał fabuły

beznadziejny HUD

- mozolne craftowanie

Grę do testów dostarczyła firma Techland Wydawnictwo, za co serdecznie dziękujemy!

 

Autor: Łukasz Morawski