Marka po wielu latach przerwy powraca z kolejną pełnoprawną odsłoną. Czy finał historii sprostał oczekiwaniom fanów?
Mam ogromny sentyment do serii Kingdom Hearts. Doskonale pamiętam, jak fantastycznie czułem się podczas ogrywania pierwszej i drugiej części na mojej wysłużonej konsolce PlayStation 2. Kocham wszystko co jest związane z Disneyem, dlatego szybko wsiąkłem w klimat dzieła Square-Enix. Według mnie, producent wymyślił najlepszy cykl crossoverów w historii popkultury. Tak, oglądałem Avengers.
Pomysł na połączenie klimatu japońskich RPG-ów z postaciami wywodzącymi się z amerykańskich kreskówek był porąbany. Jestem ciekaw, czy osoba, która po raz pierwszy na to wpadła, nie została wyśmiana przez kolegów z pracy. Przecież to brzmi jak kuriozum, ale świat należy do wariatów. Dzięki szalonej idei powstała marka, przy jakiej dorosły chłop patrzy ze wzruszeniem na Kubusia Puchatka, Chudego z Toy Story czy mającej problem z zimnymi dłońmi Elzę. Nie dajcie się zwieść niewinnej, dziecinnej oprawie wizualnej Kingdom Hearts 3. Jasne, przy grze młodsi użytkownicy również będą się dobrze bawić, ale jest to tak naprawdę historia skierowana do starszego odbiorcy.
Pełnoprawna poprzednia odsłona cyklu zadebiutowała trzynaście lat temu, lecz w międzyczasie producent wypuszczał tytuły poboczne, poszerzające lore gry. Historia rozrosła się więc do tak gargantuicznych rozmiarów, że naprawdę ciężko jest się w niej połapać. Osoby, nie mające wcześniej żadnej styczności z serią, mogą mieć więc problemy z ogarnięciem fabuły „trójki”. Ta co prawda została rozpisana w taki sposób, żeby każdy mógł zacząć zabawę od tej części, jednakże końcówka dobitnie pokazuje, że lepiej wiedzieć, skąd wzięły się konkretne postacie, dlaczego niektórzy wyglądają tak samo i o co chodzi do licha z Organization XIII.
Nie zrażajcie się jednak, jeśli będzie to wasz pierwszy kontakt z Kingdom Hearts. Twórcy przygotowali ponad dwadzieścia minut materiałów nakreślających większość istotnych wątków z poprzedniczek. Ponadto, na YouTube znajdziecie całą masę fabularnych skrótowców, z których sam również skorzystałem, choć wcześniej zaliczyłem większość odsłon. Po takim przygotowaniu, śmiało możecie sięgać po trzecią odsłonę cyklu.
O fabule nie będę się rozpisywał, ponieważ musicie poznać ją samemu. Nakreślę jedynie kontekst –Sora razem z wiernymi towarzyszami Goofym i Donaldem wyruszają w podróż po kolejnych światach Dinseya oraz Piksara, żeby główny bohater mógł odzyskać dawne mocy, dzięki czemu zostanie tzw. Keyblade Wielderem. Dzięki temu będzie mógł wejść do świata ciemności i wyeliminować złą organizację. Oczywiście jest to bardzo niezgrabny skrót, lecz nie dajcie się zwieść pozorom. Kingdom Hearts 3 nie jest kolejną opowieścią o wielkim ratowaniu świata przed złowrogim zagrożeniem. Jasne, takie motywy też się pojawiają, lecz najistotniejsze są małe historyjki, skupiające się na rozwoju bohaterów, ich sercach, marzeniach, próbach bycia lepszym człowiekiem… lub kaczorem, czy tam zabawką.
W trakcie rozgrywki zwiedzamy więc kilka mocno zróżnicowanych krain, które żywcem przenoszą filmy animowane do wirtualnego świata gry. Nie wszystkie rozdziały są równie ciekawe, ale w żadnym przypadku twórcy nie spadli poniżej jakiegoś poziomu. Osobiście ciężko mi stwierdzić, w którym świecie bawiłem się najlepiej, ale chyba postawiłbym na „Toy Story”. Głównie dzięki temu, że jest to mój ulubiony cykl Piksara. Towarzyszenie Buzzowi Astralowi i Chudemu w wojażach było niesamowitym doświadczeniem. Świetnie bawiłem się również na Karaibach, gdzie razem z Jackiem Sparrowem polowałem na Latającego Holendra. Najwięcej ciepła na serduchu zapewniła mi jednak Roszpunka z „Zaplątanych”. Tak pozytywnej bohaterki już dawno nie widziałem w żadnej innej grze.
Co ciekawe, przechodzenie do kolejnych lokacji nie służy wyłącznie zmianie stylistyki oraz opowiedzeniu historii (lub ich rozbudowaniu) z popularnych animacji. Twórcy w każdej krainie próbowali w jakiś sposób zmodyfikować rozgrywkę, żeby gracze przez cały czas byli zaskakiwani nowymi, świeżymi rozwiązaniami. Przykładowo, w „Piratach z Karaibów” pływałem statkiem i zwiedzałem porozrzucane po mapie wyspy niczym w najnowszej odsłonie Assassin’s Creed. Z kolei, w „Toy Story” siadałem za sterami zabawkowych mechów bojowych, a razem z Baymaksem z „Wielkiej Szóstki” zwiedziłem otwarte miasto, jakbym grał w klasycznego sandboksa.
Trzonem rozgrywki w Kingdom Hearts 3 są pojedynki z - niekiedy bardzo licznymi - grupami przeciwników. Square-Enix, w charakterystyczny dla japońskich gier sposób, robi wszystko, żeby starcia były jak najbardziej efektowne. Czasami prowadzi to do tego, że kompletnie nie widać nic na ekranie, lecz pomimo tego, nie miałem problemów z opanowaniem sytuacji na polu bitwy. Do walki wykorzystujemy posiadane Keyblade’y, które możemy zmieniać w dowolnym momencie. Każdy z nich posiada własne, unikatowe zdolności, dzięki czemu dostosowujemy je do konkretnych rodzajów przeciwników. Oprócz tego, można wspierać się magicznymi sztuczkami oraz tzw. focusem, umożliwiającym chwilowe zwolnienie czasu w celu przygotowania potężnego ataku. Walki są niezwykle widowiskowe i przyjemne. Nawet po dwudziestu godzinach zabawy nie odczuwałem znużenia kolejnymi falami oponentów.
Zdecydowanie tak! O Kingdom Hearts 3 mógłbym pisać jeszcze dużo, ale w ten sposób odebrałbym wam masę frajdy. Najlepiej jest tę grę odkrywać samemu, być zaskakiwanym przez pomysłowych ludzi ze Square-Enix. Produkcja jest lekko infantylna, ale to właśnie w tym tkwi jej całe piękno. Twórcy, pomimo "dziecinności" rozgrywki, znaleźli doskonały sposób, żeby trafić do dorosłych graczy. Serca niektórych zdążyły być już złamane, pojawiała się w nich pustka oraz tęsknota. Kingdom Hearts 3 pokazuje, że wszystko jest do naprawienia, wystarczy tylko uwierzyć w siłę naszych serc. Banał? Niekoniecznie. Jak przejdziecie grę, to zrozumiecie.
Grę do testów dostarczyła firma Cenega, za co serdecznie dziękuję!
Autor: Łukasz Morawski