Gała jest jedna, a gry piłkarskie są dwie.
Siadając do najnowszej odsłony Pro Evolution Soccer miałem pewne obawy. Co prawda, grałem trochę w poprzednią część, ale od wielu, wielu lat jestem zagorzałym fanem mało realistycznej, odtwórczej FIFY. Co i rusz dochodziły mnie jednak słuchy, że seria Konami to prawdziwa perełka, tylko trzeba poświęcić jej więcej czasu. Tak zrobiłem i muszę przyznać, iż zostałem wielce zaskoczony poziomem tej gry. Choć serce nadal bije bardziej w kierunku konkurencyjnego tytułu, to z PES-em przeżyłem całkiem przyjemny romans, który pewnie szybko się nie skończy.
BYŁA SZANSA NA IDEAŁ
Żeby była jasność, produkcja Japończyków to prawdziwy ewenement pod względem gameplayu. Sterowanie zawodnikami to prawdziwa przyjemność, a liczba możliwych akcji do rozegrania jest praktycznie nieskończona. Im więcej meczów gramy, tym bardziej podnoszą się nasze umiejętności. To głównie od zdolności graczy zależy jakie będą wyniki oraz jak będą wyglądać spotkania. Rozgrywka nie ma ani grama schematyczności, dzięki czemu każdy mecz to unikatowe przeżycie. Nawet w trybie single player, ponieważ poziom sztucznej inteligencji zawodników został znacząco poprawiony. Gdyby ocenić PES-a wyłącznie pod tym względem to z marszu wystawił bym nawet dwie dziesiątki i pierdyliard znaczków jakości. Ale...
Dzieło Konami ponownie zawodzi pod względem settingu. Producent jakimś cudem (kasa, kasa, kasa) zdobył licencję na Ligę Mistrzów, co mogło być jego kartą przetargową. Niestety oprawa meczów ligowych pozostawia wiele do życzenia i tak naprawdę oprócz charakterystycznego hymnu, nie otrzymujemy praktycznie nic więcej. Nawet po wygraniu wszystkich spotkań, dostajemy wyłącznie krótką animację, w której zawodnicy latają po boisku z pucharem. Trochę szkoda, że tak to rozegrano, ponieważ za pomocą kilku prostych sztuczek można byłoby zyskać większe uznanie graczy.
OJ KONAMI, KIEDY TY SIĘ NAUCZYSZ?
To oczywiście nie koniec nierzetelnego podejścia producenta do gry. Doskonale rozumiem, że Konami miało problemy z wykupieniem zgody na wizerunki zespołów oraz zawodników. Electronic Arts zgarnęło większą część tortu i na dobrą sprawę Japończycy nie mogą nic z tym zrobić. Denerwuje natomiast niekonsekwencja w przygotowywaniu drużyn zaimplementowanych do gry.
Pierwsze co zrobiłem po uruchomieniu płyty, to sprawdziłem skład polskiej reprezentacji. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast jakichś swojskich nazwisk, zobaczyłem Smithów, Gregsonów czy innych Stevensonów. Taka sama sytuacja jest w innych nieoficjalnych reprezentacjach. Niestety Konami było na tyle leniwe, że nie chciało się nikomu w firmie sprawdzać, jakie w danym kraju funkcjonują nazwiska. Robota na jeden dzień i sprawa byłaby załatwiona. Ale przecież od czego są moderzy, którzy wykonają darmową robotę za producenta? Plus natomiast należy dodać za udostępnienie zakładki "Apply Live Update", gdzie na bieżąco aktualizowane są składy niektórych zespołów. Dzięki temu nie musimy osobiście wprowadzać zmian w drużynach, gdy w rzeczywistości dojdzie do transferu.
COŚ DLA SAMOTNYCH GRACZY
Jeśli przełkniemy brak licencji i skupimy uwagę na samej grze to odkryjemy sporo ciekawych trybów, w których możemy spędzić setki godzin. W większości pokrywają się one z tym, z czym mamy do czynienia w serii FIFA, ale to nie ma żadnego znaczenia. Zdecydowanie największą zabawę miałem grając w Master League, gdzie przejmujemy kontrolę nad jedną drużyną i prowadzimy ją do zwycięstwa, zaliczając po drodze najróżniejsze turnieje oraz mistrzostwa. Wszystkie okienka są odpowiednio czytelne, dlatego nie ma większych problemów z dokonywaniem transferów czy ustalaniem taktyki zespołu. Podoba mi się też to, że gdy dochodzi do spotkania, możemy zdecydować w jaki sposób chcemy je rozegrać - klasycznie (czyli po prostu grając mecz), w trybie trenera czy w trybie symulacji. Na szczególną uwagę zasługuje drugie rozwiązanie, będące idealnym kąskiem dla miłośników Football Managera.
Do dyspozycji gracza oddano także tryby myClub oraz Become a Legend. W tym pierwszy, na wzór Ultimate Team z gry Elektroników, tworzymy drużynę marzeń, zbierając najróżniejszych zawodników z całego świata. Niestety, ze względu na biedotę w licencjach, kolekcjonowanie zawodników nie było dla mnie zbytnio ekscytujące. Z kolei w Become a Legend przejmujemy kontrolę nad jednym piłkarzem, próbując jak najlepiej wesprzeć naszą drużynę podczas meczów. Oba tryby są całkiem przyjemnym dodatkiem, ale przecież i tak każdy wie, że najważniejsze są mecze z innymi graczami w Sieci.
DANIE GŁÓWNE
W trybie Online Divisions rozgrywamy spotkania z losowo dobranymi osobami, a uzyskane wyniki mają wpływ na naszą dalszą karierę. Za każdy wygrany mecz otrzymujemy odpowiednią liczbę punktów, a po przekroczeniu wymaganego progu awansujemy do kolejnej dywizji. Jeśli natomiast zaliczymy zbyt dużo wpadek, schodzimy o jedną sekcję w dół i na nowo musimy walczyć o powrót do dawnego statusu.
Żeby nie było zbyt cudownie, to muszę wspomnieć, że zauważyłem pewną niedogodność. Połączenie z innymi osobami trwa zdecydowanie zbyt długo, przez co przy dłuższym posiedzeniu tracimy bardzo dużo cennego czasu. Mimo wszystko, gdy już uda nam się nawiązać kontakt, to gra śmiga jak marzenie. Rozegrałem już sporo meczów i ani razu nie trafiłem na problemy z rozłączeniem serwera czy lagowaniem.
PES NOWYM KRÓLEM?
Pomimo kilku wad, jakie wymieniłem w recenzji, ostatecznie stwierdzam, że Pro Evolution Soccer 2017 to kawał porządnej gry. W produkcjach nastawionych na piłkę nożną, najważniejszy jest gameplay, zachowania zawodników na boisku, kontrola piłki i masa innych istotnych elementów. Dzieło Konami pod tym względem w ogóle nie zawodzi, dlatego krzywdzące byłoby wystawienie temu tytułowi oceny mniejszej niż 8/10. Gra oprócz profesjonalnego gameplayu posiada również przyjemną dla oka oprawę wizualną, której choć zdarzają się wpadki, to mimo wszystko nie razi oczu. Jeśli Electronic Arts chce w tym roku wygrać, musi w znaczącym stopniu podnieść poziom rozgrywki swojej produkcji. W przeciwnym razie PES rozniesie FIFĘ jak Borussia Legię w ostatnim meczu Ligii Mistrzów.
Grę do testów dostarczyła firma Techland Wydawnictwo, za co serdecznie dziękujemy!
Autor: Łukasz Morawski