Gry horrory, które zmrożą wam krew w żyłach.
Polska branża gier w ostatnich latach rozwija się w całkiem niezłym tempie i jeszcze kilka miesięcy, a zostaniemy światową potęgą. No, może nie do końca, ale nie zmienia to faktu,że wszystko idzie w dobrą stronę. Niestety, w kraju nad Wisłą nie ogarniamy jeszcze tak dobrze horrorów, jak powinniśmy. Co prawda, do sprzedaży trafiają solidne straszaki, aczkolwiek zaliczamy w tej materii więcej porażek, niż sukcesów. Chyba nie muszę przypominać takich gier jak Agony, Husk czy Inner Chains? Skupmy się jednak na tym co dobre!
Gdybym ten tekst pisał jakieś trzy lata temu, to Bloober Team umieściłbym na liście wyłącznie z powodu strasznego poziomu ich wcześniejszych gier. Uznajmy jednak, że świat nigdy nie ujrzał Basement Crawl, a krakowski producent rozpoczął swój romans z grami od Layers of Fear. Skok jakościowy był niesamowity, a ich nowa gra z miejsca wskoczyła do czołówki najciekawszych horrorów ostatnich lat.
Nie przesadzam, historia chorego psychicznie malarza była niezwykle wciągająca, a twórcy co krok zaskakiwali coraz to bardziej chorymi wizjami. Już dawno żaden tytuł nie zachwycił mnie tak bardzo pomysłowością w kreowaniu coraz to dziwniejszych sytuacji, w których stawiany był protagonista. Gra otrzymała też ciekawe rozszerzenie Inheritance, które rozwinęło wątki z pierwowzoru.
Dzieło People Can Fly to prawdziwa perełka, która na początku XX wieku udowodniła na całym świecie, że w Polsce można tworzyć świetne, grywalne produkcje. Ponadto, Painkiller doskonale radził sobie z tematyką horrorową, wykorzystując całą masę motywów satanistycznych. Jasne, gra nie była straszna, ale przecież nie o to chodzi w każdym horrorze. Wszakże gatunek ten nie posiada jednolitej definicji, przez co jest dosyć elastyczny.
Osobiście, opowieść o Danielu Garnerze zawsze traktowałem jako opowieść grozy. W końcu gracz co chwilę był "gnębiony" coraz to bardziej makabrycznymi scenami, a wszystkie lokacje, jakie zwiedzaliśmy w mniejszym lub większym stopniu nawiązywały do horrorów. Szkoda, że marka nie została lepiej rozwinięta, ponieważ mogłaby sobie teraz całkiem nieźle radzić. Nowy Doom udowodnił, że nadal jest miejsce na oldschoolowe strzelanki.
Techland to niezwykle istotna firma dla polskiej branży gier. Można wręcz powiedzieć, że jest to jeden z głównych filarów, podtrzymujący nasz status za granicą. Wrocławskie studio romansowało z wieloma gatunkami, lecz to własnie horrory wychodzą im najlepiej. Dead Island było bardzo udane, aczkolwiek stanowiło zaledwie wprowadzenie do jakości, jaką zaoferowało Dying Light.
Polska scena gier niezależnych również ma się bardzo dobrze, czego dowodem może być wydane w 2017 roku Darkwood. Dzieło warszawskiego studia Acid Wizard postawiło na skromną, lecz bardzo sugestywną rozgrywkę, w której akcje obserwowaliśmy z lotu ptaka. Gra ma niesamowicie gęsty klimat, wywołany nieustanny niepokojem i nadzieją na uniknięcie czyhającego niedaleko zagrożenia.
Zabawa została podzielona na dwa etapy - w pierwszym zbieramy surowce z pobliskiego lasu, natomiast w drugim musimy przetrwać noc. Główny bohater z każdym kolejnym wieczorem popada w coraz to większe szaleństwo, przez co gracze nie wiedzą na ile można ufać jego umysłowi. Proceduralnie generowany świat dodatkowo wpływa na atmosferę produkcji. Nigdy nie wiadomo, co czeka nas za kolejnym zakrętem, gdyż za każdym razem mapy wyglądają kompletnie inaczej. Ta niepewność potrafi zlasować mózg.
Studio Bloodber Team tak bardzo rozbrykało się po Layers of Fear, że postanowiło pójść za ciosem i przygotować kolejnego straszaka. Tym razem, zrezygnowano jednak z XIX-wiecznej rezydencji, na rzecz obskurnych blokowisk z 2084 roku. W grze wcielamy się w postać Daniela Lazarskiego, któremu głosu oraz twarzy użyczył sam Rutger Hauer! Główny bohater musi rozwiązać zagadkę zaginięcie swojego syna, który w tajemniczych okolicznościach zniknął ze swojego mieszkania.
Śledztwo prowadzi nas przez obrzydliwe, krakowskie slumsy, gdzie poznajemy lokalnych mieszkańców i natykamy się na całą masę okropieństw. Protagonista jest detektywem neuronowym, co oznacza, że potrafi podłączać się do świadomości ofiar i analizować ich życie. Nie muszę chyba mówić, że prowadzi to porytych akcji, rodem z najgorszych koszmarów. Tylko dla osób o mocnych nerwach.
OhNoo Studio podczas prac postawiło przede wszystkim na formę, lecz nie zapomniało przy okazji upchnąć w grze też trochę wartościowej treści. Ich produkcja to przede wszystkim hołd dla dzieł takich artystów jak H.R. Giger (twórca modelu Ksenomorfa z "Obcego") oraz Zdzisław Beksiński. Obaj twórcy słynęli z dosyć nietypowego podejścia do sztuki, tworząc niepokojące projekty, które z jednej strony obrzydzały, ale z drugiej nie pozwalały wyjść z zachwytów.
Tak samo jest z Tormentum: Dark Sorrow - lokacje oraz postacie występujące w grze są odrażające i piękne jednocześnie. Za to właśnie kocham ten tytuł. Jego odbiór jest niejednoznaczny, dzięki czemu każdy wyniesie z niego coś innego. Szczerze mówiąc, nie pamiętam jak zakończyła się historia bezimiennego bohatera, lecz nigdy nie wyrzucę z głowy rewelacyjnie namalowanych teł, jakie było mi dane oglądać podczas grania.
Autor: Łukasz Morawski