Data modyfikacji:

Dobre chęci to za mało. Recenzja Husk

Wygląda na to, że mamy pierwsze poważne rozczarowanie tego roku.

Pierwsze materiały promocyjne i szumne zapowiedzi sprawiły, że Husk jeszcze przed premierą okrzyknięty został polską odpowiedzią na gry, takie jak Silent Hill czy Alan Wake. Miniony rok był dla rodzimej sceny deweloperskiej bardzo dobry, dlatego nie mieliśmy najmniejszych powodów, aby nie żywić nadziei, że tak właśnie będzie. Niestety, brutalna jak zwykle rzeczywistość zweryfikowała te porównania.

DOBRE ZŁEGO POCZĄTKI

Husk opowiada historię Matthew Palmera, który po katastrofie pociągu w pobliżu miasteczka Shivercliff próbuje odnaleźć zaginioną w jej trakcie rodzinę. Pierwsze minuty gry wydają się naprawdę obiecujące. Wychodzimy z rozbitego pociągu i zauważamy, że w pobliżu nie ma ani jednego ciała. Radiowóz i karetka, które przyjechały na miejsce zdarzenia, również są puste. Kierujemy, więc kroki do pobliskiego Shivercliff. Miasto też wydaje się opuszczone i powoli zaczyna do nas dochodzić, że dzieje się coś niedobrego. Niewiele później, na ciemnym parkingu i w oślepiającym świetle reflektorów samochodowych, przebiega nam przed oczami tajemnicza, nie do końca ludzka sylwetka.

Niestety, im dalej, tym gorzej. Zgodnie z wymogami gatunku, zawiłości fabuły są nam wyjawiane zdawkowo. Sęk w tym, że już po kilkudziesięciu minutach można łatwo wpaść na to, o co tak naprawdę w grze chodzi i jaki będzie jej finał. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak bardzo psuje to ogólne wrażenie i zniechęca do zabawy. Sytuacji nie ratują nawet tajemnicze omamy słuchowe, których doświadcza bohater. Nawet jeżeli przymkniemy oko na tę wpadkę, to niestety na kolejne już nie sposób być obojętnym.

SYMFONIA BŁĘDÓW

Rzeczą niewybaczalną jest skala i liczba błędów z jakimi boryka się gra. Za sprawą niewidzialnych ścian gracz praktycznie przez cały czas prowadzony jest za rękę jak dziecko, jeden raz udało mi się jednak zgubić. Kiedy postanowiłem wrócić do miasta i poszukać innej drogi, cała gra się posypała. Zresztą zerknijcie na znajdujący się niżej zrzut ekranu i przekonajcie się na własne oczy. Błędów jest niestety znacznie więcej. Doczytujące się nieustannie tekstury i znikające ciała wrogów to czubek góry lodowej. Wielka szkoda, ponieważ wizualnie Husk prezentuje się naprawdę nie najgorzej. Irytuje trochę sterylność oprawy graficznej, ale to, w jaki sposób twórcy bawią się światłem, ogromnie mi się podobało. Na pochwałę zasługuje też doskonała, ambientowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Arkadiusza Reikowskiego, znanego z produkcji, takich jak Kholat czy Layers of Fear. Szkoda tylko, że słychać ją tak rzadko.

Może zabrzmi to kuriozalnie, ale błędy nie są największą bolączką Husk, bo wiele z nich można naprawić. Prawdziwym problemem są nietrafione decyzje dotyczące najważniejszych aspektów gry. Świetnym przykładem jest przydługawa podróż do Shivercliff z początku. To, co w pierwszej chwili wziąłem za budowanie atmosfery niepewności i izolacji, okazało się być sztucznym wydłużaniem rozgrywki. Husk to jeden długi korytarz. Z 4-5 godzin, jakie potrzebne są na przejście gry, przez większość czasu po prostu łazimy, łazimy i łazimy, w kółko i bez celu, krętymi, zwykle niewidzialnymi tunelami.

Przeciwnicy pojawiają się rzadko, ale kiedy zdarzyło mi się już na nich natknąć, siarczyście kląłem pod nosem. Walka jest toporna, schematyczna i zwyczajnie nudna. Jeżeli wroga dopuści się zbyt blisko siebie, nie ma już najmniejszej szansy na ucieczkę, bo bohater nie broni się, kiedy spadają na niego ciosy. W teorii gracz może przekraść się za plecami przeciwnika, ale w praktyce skradania mogłoby w ogóle nie być. Walki z bossami, a w sumie to "walka",  jest tak samo bezbarwna jak zwykłe starcia. Jedyną bronią, która pojawia się w grze, jest rewolwer. Amunicji jest jak na lekarstwo, ale przeciwnika można zawsze ogłuszyć i uciec.

columns="2" link="file" size="motive-grid-slider" ids="http://ekspert.ceneo.pl/wp-content/uploads/2017/02/Husk-Win64-Shipping-2017-02-03-17-30-58-451-e1486370017305.jpg|,http://ekspert.ceneo.pl/wp-content/uploads/2017/02/Husk-Win64-Shipping-2017-02-03-17-24-59-700-e1486370046923.jpg|,http://ekspert.ceneo.pl/wp-content/uploads/2017/02/Husk-Win64-Shipping-2017-02-03-17-29-21-519-e1486370056175.jpg|,http://ekspert.ceneo.pl/wp-content/uploads/2017/02/Husk-Win64-Shipping-2017-02-03-17-30-43-086-e1486370094455.jpg|"]

Na zakończenie pozwolę sobie na jeszcze jedną uszczypliwość względem twórców. W rozdziale trzecim trafiamy do jaskiń pod Shivercliff. Wyjście jest zablokowane, ponieważ biegnące przez tunele źle izolowane przewody łączące źródła światła są zanurzone w wodzie, która znajduje się przez to pod napięciem. Sprawa jest prosta: śledzić kable i wyłączyć agregat . Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że po drodze minąłem kilkanaście przedłużaczy z listwami, najbliższa znajdowała się dosłownie kilka kroków od wody odgradzającej mnie od wyjścia. Wstyd i hańba obrażać w taki sposób inteligencję graczy.

A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE

Niestety, Husk zawiódł mnie na całej linii. Doskonała ścieżka dźwiękowa i kilka sztuczek ze światłem to zdecydowanie za mało, aby zatrzeć w mojej pamięci ogólne, negatywne wrażenie. Debiutancki tytuł studia UndeadScout jest pełen błędów i nietrafionych pomysłów, które sprawiają, że atmosfera grozy ulatnia się z gry szybciej niż powietrze z przebitej opony. Zespół w pocie czoła pracuje obecnie nad wprowadzaniem poprawek, ale obawiam się, że nie zda się to na wiele. Ekipa jest mała, ale pełna zapału, dlatego mam nadzieję, że jej kolejny projekt okaże się bardziej udany, czego z całego serca jej życzę.

Niezwykle cieszy mnie to, że polska branża gier tak prężnie się rozwija i uważam, że warto wspierać rodzime produkcje. Nie może nam to jednak przesłaniać krytycznego podejścia. Nawiązywanie do klasyków pokroju Silent Hill czy Alan Wake to wyjąkowo odważne marketingowe deklaracje, które niestety nie znajdują należytego odzwierciedlenia w omawianym tytule. Mimo wszystko cieszy mnie ambicja 4-osobowego Undead Scout i wierzę, że ich kolejne produkcje będą tylko lepsze.

Grę do testów dostarczyła firma IMGN.PRO, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Dawid Sych