Data modyfikacji:

Mirror's Edge Catalyst - recenzja

Faith ponownie na czerwonym szlaku.

Pierwszą odsłonę Mirror's Edge uważam za bardzo dobrą grę, przy której spędziłem sporo wolnego czasu. Produkcja posiadała trochę błędów i była w niektórych miejscach źle przemyślana, ale i tak zasługiwała na uwagę graczy. Gdy dowiedziałem się, że DICE pracuje nad kolejną odsłoną marki, podszedłem do tej informacji ze sporym dystansem. Całe szczęście, nie miałem co do Catalyst żadnych oczekiwań, ponieważ srogo bym się zawiódł. A tak, czuję co najwyżej lekki niesmak.

Nie tędy droga

Mirror's Edge Catalyst nie jest ani kontynuacją pierwowzoru, ani jego remakem. Producent wykorzystał wiele motywów znanych z oryginału (w tym sporo wątków fabularnych), ale także wprowadził parę nowości. I to właśnie te zmiany były najgorszym pomysłem, jaki przyszedł deweloperowi do głowy. Zawsze uważałem, że ta marka aż prosi się o duży otwarty świat, w którym możemy bez żadnych ograniczeń biegać po dachach, skakać na przepaściami i wspinać się po czym tylko zapragniemy. Niestety twórcy gry nie poradzili sobie z tą swobodą i nie wykorzystali jej w należyty sposób.

Sprint wzdłuż miasta początkowo robi niesamowite wrażenie. Stopniowo odkrywamy umiejętności głównej bohaterki i próbujemy je wykorzystać do jak najsprawniejszego biegu. Gdy jednak musimy wrócić tą samą drogą, a później jeszcze raz przebiec podobną trasę, i jeszcze raz, i jeszcze... to zaczynamy odczuwać znużenie. Co prawda, wraz z rozwojem fabuły odblokowują się nowe miejscówki, ale to i tak na dłuższą metę nie wprowadza do gry większego zróżnicowania pod względem mechaniki. W przypadku misji fabularnych rzucani jesteśmy do najróżniejszych lokacji zamkniętych, dzięki czemu możemy na chwilę odpocząć od okrutnej monotonii Glass City. Gdyby podobnie jak przy poprzedniej części, DICE skupiło się wyłącznie na nieotwartych poziomach, to prawdopodobnie o Catalyst pisałbym znacznie więcej pozytywnych rzeczy.

Fight club

Mimo wszystko, historia też zawodzi na całej linii. Aczkolwiek pomysł na korporację Konglomerat inwigilującą społeczeństwo oraz sprinterów wykonujących karkołomne akcje dywersyjne, uważam za stosunkowo ciekawy. Niestety, żaden z tych wątków nie został do końca wykorzystany, przez co odnosiłem wrażenie, że fabuła to jedna wielka wydmuszka. Do tego należy dodać papierowych bohaterów i ich tandetne dialogi. Osoby odpowiedzialne za scenariusz, powinny poważnie się zastanowić w czym tkwi problem oraz wyciągnąć wnioski na przyszłość. Historia głównej bohaterki w ogóle nie angażuje i tak naprawdę przez całą grę było mi wszystko jedno, czy ktoś z jej bliskich zginie, czy Faith złamie nogę, bądź czy cały ten świat szlag strzeli.

Do gustu przypadło mi natomiast całkowite zrezygnowanie z broni palnej, co zostało całkiem logicznie wytłumaczone - karabiny  mają wbudowany czytnik linii papilarnych i są przypisane do konkretnej osoby. Podejmując taką decyzję, producent musiał zdawać sobie sprawę, że w zamian trzeba położyć większy nacisk na bezpośrednią walkę. Tak w istocie jest, ale jak łatwo się domyślić, efekt końcowy wyszedł co najwyżej średnio. Niektóre pojedynki bywają spektakularne, zwłaszcza, gdy opanujemy niezbyt dużą liczbę ciosów Faith (co akurat nie jest trudne). Niefortunnie, sztuczna inteligencja przeciwników to nieporozumienie. Oponenci za każdym razem działają według tych samych schematów, bardziej przypominając dobrze zaprogramowane maszyny, aniżeli żywych ludzi. Przez to walka staje się niezwykle schematyczna i odtwórcza. Na szczęście większości starć można uniknąć, z wyjątkiem kilku przypadków podczas zaliczania misji głównych.

Niesprawiedliwy wyścig z czasem

W trakcie gry natrafiamy na całą masę  znajdziek oraz dodatkowych zadań. Większość z nich opiera się na dotarciu w konkretne miejsce w wyznaczonym czasie. Zaliczenia kolejny wyzwań jest nawet satysfakcjonujące, ponieważ skupiamy się wtedy na tym, co w tej grze jest najważniejsze - bieganie. Na nieszczęście, także w tym przypadku producent postanowił dać ciała. Ma to związek z awansowaniem Faith na kolejne poziomy, poprzez wykupywanie różnych umiejętności. Ukończenie biegów zostało wyliczone praktycznie co do sekundy, dlatego na początku nie jesteśmy w stanie zaliczyć nawet najprostszych tras, tak żeby zdobyć największą ilość gwiazdek (oczywiście z drobnymi wyjątkami).

Dopiero gdy wykupimy specjalne zdolności, możemy powrócić do przechodzenia wyzwań dostępnych już od początku gry. Najśmieszniejsze jest to, że te odblokowane bonusy, to m.in. szybsze wspinanie się po drabinie czy robienie przewrotki po upadku z wysokości. Nie posiadając tych zdolności, nie mamy co marzyć o osiąganiu najlepszych wyników. Z tego powodu, nie możemy naprzemiennie wykonywać wyzwań i misji głównych, ponieważ nasza postać jest zbyt słaba. W tym miejscu DICE po raz kolejny udowodniło, że nie ma pojęcia o co chodzi w otwartych światach.

Niby ładnie, ale coś poszło nie tak...

Największą zaletą Catalyst jest oprawa audio-wizualna. W trakcie przygody z głośników wydobywają się przyjemne dla ucha utwory, które idealnie pasują do tematyki gry. Deweloper zadbał ponadto o profesjonalne efekty dźwiękowe towarzyszące akcjom wykonywanym przez główną bohaterkę. Podczas biegania po śliskich nawierzchniach, buty Faith wykonują charakterystyczny pisk, a wszystkim jej akrobacjom towarzyszą odpowiednie jęknięcia spowodowane ogromnym wysiłkiem. Świat gry jest bardzo sterylny, co również mocno podkręca atmosferę. Podobnie jak w poprzedniej części, dominującym kolorem jest biały, jednakże w trakcie biegania natrafiamy również na miejscówki, gdzie przeważają inne barwy. Glass City zostało podzielone na kilka dzielnic i każda z nich wygląda zgoła inaczej, dlatego odkrywanie nowych lokacji jest bardzo przyjemną czynnością.

Mirror's Edge Catalyst to bardzo nierówna produkcja. Dzieło DICE posiada sporo fajnych elementów, ale niestety przeważają te złe i irytujące. Decyzja o zrobieniu z marki sandboksa była błędna, ponieważ deweloper całkowicie pogubił się w trakcie tworzenia gry. Misje poboczne są odtwórcze i powtarzalne, fabuła jest miałka, dialogi przyprawiają o zgrzytanie zębów, a walki z przeciwnikami to prawdziwa katorga. Na szczęście gra w jakiś tam sposób broni się oprawą audio-wizualną, możliwością tworzenia tras dla innych graczy oraz interesująca mechaniką biegania. W każdym razie, Catalyst mógłbym podsumować wyłącznie jednym słowem - Nuda.

Grę do testów dostarczyła firma Electronic Arts, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski