Data modyfikacji:

Baldur's Gate: Siege of Dragonspear - recenzja

Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę.

Baldur's Gate powraca po piętnastu latach. Siege of Dragonspear to nie długo oczekiwana kontynuacja sagi, ale dodatek stanowiący pomost pomiędzy Baldur's Gate i Baldur's Gate: Cienie Amnu. Każdy fan zadaje sobie zapewne pytanie, czy wskrzeszanie kultowego erpega w ogóle miało sens. Pełen najprzeróżniejszych obaw wyruszyłem na kolejną przygodę.

Święta krucjata

Siege of Dragonspear rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończył się oryginał. Sarevok nie żyje, a Wrota Baldura uniknęły wojny. Spokój nie trwa jednak długo. Z północy nadciąga krucjata, która grabi zapasy, przymusowo wciela do wojska mieszkańców okolicznych wiosek i zakłóca handel. Na jej czele stoi charyzmatyczna wojowniczka znana jako Błyszcząca Dama. Wieść niesie, że spełnia wolę bogów, niektórzy twierdzą nawet, że w jej żyłach płynie boska krew, krew Bhaala.

Muszę przyznać, że składająca się z sześciu rozdziałów historia została opowiedziana całkiem zgrabnie i trzyma się kupy. Odkrywając jej kolejne karty, poznajemy odpowiedzi na wiele nurtujących pytań, między innymi w jaki sposób Imoen nauczyła się rzucać czary, czy jakie wydarzenia zmusiły bohatera Wrót Baldura do opuszczenia miasta. Opowieści z Wybrzeża Mieczy i Tron Bhaala rozpieszczały liczbą i rozmachem zadań pobocznych. Siege of Dragonspear skupia się przede wszystkim na wspomnianej wyżej krucjacie Błyszczącej Damy.

Nie zrozumcie mnie źle, dodatek oferuje naprawdę sporo. Pomniejszym przygodom brak jednak głębi, za którą fani pokochali poprzednie odsłony. Większość zadań pobocznych ogranicza się do klasycznego "przynieś, wynieś, pozamiataj" i na dłuższą metę robią się nieco nudne. Na szczęście, wątek główny wciąga jak diabli i bardzo trudno jest się od niego oderwać.

Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę

Siege of Dragonspear wprowadza do gry sporo nowości. Przede wszystkim czterech nieznanych wcześniej bohaterów (między innymi goblina!), nową klasę postaci - szamana i dziesiątki nowych przedmiotów i kilka potworów. Powracają też starzy znajomi, a wśród nich Neera, Dorn i Rasaad znani z Edycji Rozszerzonej. Jeżeli oczekiwaliście rewolucji, przeliczyliście się. Są to przede wszystkim zmiany czysto kosmetyczne, które tak naprawdę niewiele wnoszą do samej rozgrywki. Wyjątek stanowią nowe postaci, które zostały odpowiednio dopieszczone. Kilku usprawnień doczekał się też interfejs - nieznacznie zyskał na przejrzystości i funkcjonalności.

Na osobny akapit zasługuje wspomniany wyżej szaman. Nową klasę postaci można w najprostszych słowach opisać jako wariację na temat czarownika i druida, który dodatkowo może przyzywać duchy. Gorąco zachęcam do przyjęcia do drużyny M'Khiin, goblińskiej szamanki, która jest ciekawa nie tylko ze względu na to, że reprezentuje nową klasę postaci, ale również niegrywalną wcześniej rasę, co niesie ze sobą liczne implikacje fabularne. Odkrywanie smaczków ukrytych w Siege of Dragonspear bez niej nie ma najmniejszego sensu.

Dodatek wzbogaca mapę świata o jedenaście dużych lokacji. Większość to tereny lesiste, ale co rusz natknąć można się na to, co fani Lochów i Smoków kochają najbardziej, czyli skrywające skarby i tajemnice podziemia. Jestem pod wrażeniem, ponieważ ekipa Overhaul Games wycisnęła z wysłużonego silnika Infinity siódme poty. Ręcznie rysowane plansze nadal potrafią zachwycić. Niestety, oka nie da się tak łatwo oszukać. Od razu widać, że silnik ma swoje lata. Przy maksymalnym przybliżeniu lokacje rażą pikselozą, z kolei przy maksymalnym oddaleniu nic nie widać. Nieważne, na którą z opcji się zdecydujemy, po kilku godzinach oczy i tak zaczynają boleć.

Skoro już o stronie wizualnej mowa, nie wypada nie wspomnieć o oprawie dźwiękowej. Jeżeli po dziś dzień lubicie posłuchać sobie ścieżki z poprzednich części sagi, Siege of Dragonspear na pewno Was nie zawiedzie, ponieważ stare motywy przeplatają się tu nieustannie z nowymi. Równie dobrze wypadają aktorzy głosowi, ogólne wrażenie psują jednak pomieszane pliki gry. Część kwestii wypowiadana jest po polsku, a część po angielsku. Analogiczna sytuacja ma miejsce także w przypadku słowa pisanego, co potrafi wybić nieco z rytmu.

Nowością, która od razu rzuca się w oczy, są epickie bitwy. Ich rozmach zasadza się przede wszystkim na znacznie większej liczbie postaci na ekranie, a jak wiadomo, więcej nie zawsze znaczy lepiej. Tak też jest w tym przypadku. Kiedy dochodzi do potyczki, na polu bitwy nastaje prawdziwy chaos. O ile na niższych poziomach trudności da się to jeszcze przeżyć, o tyle na najwyższym może to być frustrujące. Przy okazji warto wspomnieć o tym, że pojawił się nowy arcytrudny tryb o nazwie Dziedzictwo Bhaala, który wystawi Wasze szare komórki na ciężką próbę.

Stary, ale jary

Nawiązując do zadanego na początku pytania, czy wskrzeszanie Baldur's Gate w ogóle miało sens, odpowiem krótko: "tak". Odpowiedź ta wynika jednak przede wszystkim z uczucia nostalgii, którym darzę serię. Siege of Dragonspear skierowany jest tylko i wyłącznie do fanów i garstki graczy, którzy dziś zagrywają się w produkcje niezależne. Dla reszty mechanika i oprawa wizualna mogą okazać się niestrawne. Ja sam uważam, że twórcy zaserwowali nam świetny dodatek, który sprawi, że poczujecie się o co najmniej piętnaście lat młodsi.

Autor: Dawid Sych