Czas na pojedynek!
Tego typu starcia wywołują spora burzę w Internecie, a jako, że lubię chaos, to postanowiłem dołożyć od siebie kilka groszy. Aczkolwiek muszę przyznać, że gdy planowałem ten tekst, spodziewałem się, że jego realizacja będzie o wiele prostsza. Zapomniałem wszakże na początku, że jestem wielkim fanem obu marek i do wszystkich gier z udziałem Nathana Drake'a i Lary Croft podchodzę z wielkim sentymentem. Dla przejrzystości swoich przemyśleń postanowiłem jednak, że w przypadku pięknej panny archeolog skupię się wyłącznie na najnowszej trylogii, pomijając wcześniejsze produkcje. Tak będzie chyba najuczciwiej, ponieważ tylko w ten sposób jestem w stanie wyłapać jak najwięcej podobieństw obu cyklów.
Po grach przygodowych nie oczekuje się wielkiej, rozbudowanej fabuły, tylko szalonej akcji i niespodziewanych zwrotów akcji. Mimo to, oba cykle trochę ambitniej podeszły do tego tematu, próbując za każdym razem opowiedzieć jakąś porywającą historię. Uncharted zaczynało skromnie, od sztampowych wątków, aczkolwiek z każdą kolejną częścią historie dojrzewały, aż w końcu osiągnęły prawdziwe mistrzostwo w czwartej odsłonie. I nie chodzi tutaj nawet o jakieś poszczególne wątki fabularne (choć te był interesujące), ale o kreację bohaterów. Naughty Dog tak dobrze rozpisało swoje postacie, że po latach jestem w stanie wymienić nawet malutkie, drugo- lub trzecioplanowe role. Pomiędzy Nathanem Drakem, a jego towarzyszami dochodzi do nieustannych interakcji, a ich dialogi pełne są celnych żartów, ciekawych spostrzeżeń, a niekiedy nawet nostalgii i smutku. Każda z osób występujących w serii ma swój unikatowy charakter oraz cele do jakich dąży. Postacie nieustannie ewoluują, zaskakując nas np. nowym podejściem do rozwiązania problemu.
Jeśli natomiast chodzi o Tomb Raidera, to w tym przypadku kreowanie bohaterów pobocznych wypada niezwykle blado. Właściwie oprócz Jonah nie pamiętam inny ludzi występujących w grze, ponieważ mają za mało czasu "antenowego" lub najzwyczajniej w świecie są mało ciekawi. Twórcy tej serii skupili się natomiast bardziej na rozwijaniu samej Lary Croft, gdyż to ona jest gwoździem programu. Pod tym względem wypada to naprawdę dobrze, a na przestrzeni trzech odsłon obserwujemy jak z przestraszonej ptaszyny, bohaterka zamienia się w zimnokrwistą wojowniczkę, a na (no, prawie...) maniakalnej psycholce kończy. Ogromnym plusem Tomb Raidera jest również to, że stawia na trochę mocniejsze tony - producent nie boi się wulgaryzmów oraz brutalności, których brakuje w Uncharted. Mimo to, jeśli chodzi o fabułę i kreację świata jako całokształt, to stawiam na wygraną przygód Nathana Drake'a.
Tomb Raider z 2013 roku bardzo mocno inspirował się rozwiązaniami zapoczątkowanymi w Uncharted, które z kolei wzorowało się na mechanikach ze starszych gier o Larze Croft. Na szczęście, pod względem rozgrywki, obie serie posiadają unikatowe cechy, dzięki czemu podczas grania nie mamy wrażenia deja vu. Nie zmienia to jednak faktu, że w obu markach przemierzamy różnorodne, często egzotyczne lokacje, wspinamy się po wszelkiej maści ścianach i skałach, walczymy z przeciwnikami oraz rozwiązujemy zagadki logiczne. I muszę przyznać, że pod tym względem Uncharted wypada chyba odrobinę gorzej. Przez wszystkie epizody robimy praktycznie to samo, a żadna z odsłon nie próbowała wprowadzać większych, bardziej rozbudowanych i zróżnicowanych mechanik. Jasne, w Kresie Złodzieja doszły większe, na wpół otwarte mapy, które zwiedzaliśmy przy pomocy jeepa, ale tak naprawdę nie miało to aż tak dużego wpływu na rozgrywkę.
Z kolei twórcy Tomb Raidera poszli trochę w kierunku popularnych obecnie trendów, stawiając większy nacisk na crafting, rozwój postaci oraz inne elementy charakterystyczne dla gier survivalowych. Można tego nie lubić, ale takie rozwiązania idealnie wpisują się w nową trylogię, w której Lara zazwyczaj ląduje na jakimś odludzi wbrew swojej woli i musi zrobić wszystko, żeby przetrwać. Oczywiście nie jest to na tyle rozbudowane, zęby zaczęło męczyć, ale służy za miłe urozmaicenie zabawy. Ponadto, w przerwie od zaliczania misji fabularnych, możemy polować na zwierzęta, zaliczać opcjonalne grobowce lub spędzać czas przy misjach pobocznych. Uncharted jest o wiele bardziej liniowy, co akurat bardzo mi pasuje, jednakże obecnie w grach liczy się przede wszystkim swoboda, z czym akurat Tomb Raider radzi sobie naprawdę nieźle.
Jak doskonale wszyscy wiecie, Uncharted od początku było marką ekskluzywną dla konsol Sony i ten stan rzeczy raczej nigdy nie ulegnie zmianie. Część z was może uznać to za ogromną wadę, ale według mnie, to właśnie dzięki romansowi z PlayStation, Naughty Dog było w stanie tak dobrze dopracować wszystkie swoje dzieła. Dzięki temu, nie musieli dostosowywać technologii pod wszystkie wiodące platformy, tylko mogli skupić się na jednym środowisku, co zawsze wychodzi grom na dobre. Czy to pod względem lepszej oprawy wizualnej czy płynności rozgrywki. Nie bez powodu exclusive'y z PlayStation 4 są uważane za najlepiej wyglądające tytuły.
Tomb Raider jest natomiast ogólnodostępny, dlatego każdy zainteresowany może kupić swój egzemplarz na platformę jaką posiada w domu. Rise of the Tomb Raider przez chwilę było dostępne na wyłączność Xboksa One, ale ten stan rzeczy uległ zmianie po bodajże roku. W efekcie, otrzymaliście rozbudowane wydanie na PlayStation 4, które olśniewało zawartości, a w szczególności wsparciem dla technologii wirtualnej rzeczywistości. Jeśli więc posiadacie komputer osobisty lub konsolę Microsoftu, to jesteście skazani wyłącznie na Larę, stety/niestety.
W tym przypadku nie mam żadnych wątpliwości, która seria radzi sobie lepiej, pomimo tego, że obie oferują oprawę wizualną na bardzo wysokim poziomie. Aczkolwiek jest to pewne niedopowiedzenie, ponieważ Naughty Dog warstwę graficzną swojego cyklu doprowadziło do absolutnej perfekcji. Widać to zwłaszcza na przykładzie czwartej odsłony cyklu, która co krok zachwycała pięknymi widokami i genialnie wykreowanymi lokacjami. Nie to jednak było najlepsze w Kresie Złodzieja. To właśnie detale zadecydowały o tym, że stawiam na Uncharted. Twórcy przygotowali tak wiele smaczków, że nie sposób ich teraz wszystkich wymienić. Najlepsze jest to, że tak naprawdę nie musieli tego robić, gdyż większość z nich pozostała niezauważona przez graczy. Mówię tu chociażby o prześwitujących promieniach światłach przez małżowiny uszne, bądź włosach na klacie Drake'a poruszających się od wiatru.
Jak zaznaczyłem wcześniej, losy Lary Croft także zostały oprawione fantastyczną grafiką, aczkolwiek do zwycięstwa zabrakło detali, z jakich słynie konkurencja. Nie można natomiast nie wspomnieć o tym, jak dobrze prezentuje się Shadow of the Tomb Raider, mający tak dobrze wykreowane sceny, że kilkukrotnie musiałem podnosić szczękę z podłogi. Scena z powodzą to mistrzostwo, chyba jeszcze w żadnej innej grze nie widziałem tak dobrze wykorzystanej wody. Na plus zaliczyć można również różnorodną roślinność reagującą na ruchy głównej bohaterki. W skrócie, bardzo dobrze się na to patrzy i pod tym względem nie można serii zarzucić niczego złego.
Jak widać, każda z serii posiada jakieś mocne strony. Jeśli jednak muszę wybrać cykl, który jest bliższy mojemu sercu, to zdecydowanie postawiłbym na Uncharted. To właśnie opowieść o zawadiackim Nathanie Drake'u wielokrotnie doprowadziła mnie do śmiechu, wydusiła z oczu kilka łez i zachwyciła przepięknymi widokami oraz wdeptała w ziemię rewelacyjnie przygotowanymi scenami akcji. Mam ogromnym sentyment do tego cyklu, dlatego zawsze i wszędzie będę do niego powracał. Nowe wydania Tomb Raiderów także bardzo lubię, jednakże do żadnej z tych gier nie powróciłbym drugi raz. Ot, ciekawe doznania, ale jednorazowe. Najlepszym tego dowodem jest Shadow of the Tomb Raider. Tytuł podobał mi się z wielu powodów, ale brakowało mu pewnej iskry, która nie pozwalałaby mi oderwać się od konsoli. Dlatego właśnie król może być jeden, i jest nim UNCHARTED!
Autor: Łukasz Morawski