O samej grze nie będę teraz pisał, ponieważ zrobiłem to już rok temu w
recenzji Resident Evil Village. Dodam tylko, że dałem się wtedy porwać wizji Capcomu – japoński deweloper bardzo mocno zawiesił poprzeczkę, ponieważ historia Ethana Wintera nie tylko oferowała fantastyczny, zróżnicowany gameplay, ale na dodatek przyciągała do ekranu interesującą opowieścią. Oczywiście absurdalną, jak na standardy horrorów klasy B przystało, ale to właśnie było w niej najciekawsze. Klimatu dodawało też to, że akcję obserwowaliśmy z oczu głównego bohatera, co sprawiało, że pomieszczenia wydawały się jeszcze bardziej klaustrofobiczne i nigdy nie wiedzieliśmy, co czai się za naszymi plecami.