Data modyfikacji:

Test: Leitz Professional Bluetooth Stereo Speaker

Rynek głośników, które można połączyć z urządzeniami mobilnymi to dziś niezły biznes, a lista graczy w tym segmencie powiększyła się o firmę Leitz.

Do niedawna idealnym rozwiązaniem audio w małym mieszkaniu była miniwieża lub przyzwoity boombox z pilotem. Kiedy jednak funkcję pilota i odtwarzacza jednocześnie pełnią urządzenia, które możemy mieć stale przy sobie, rośnie zapotrzebowanie na sprzęt zdolny łączyć się z nimi bezpośrednio. Za sprzedaż kompaktowych głośników biorą się więc również firmy dotychczas raczej nie kojarzone ze sprzętem audio. Jedną z nich jest Leitz, znana dotąd raczej z szeroko pojętych artykułów „papierniczych” i wyposażenia biur. Właśnie od tej firmy otrzymaliśmy do testów głośnik o dość nijakiej nazwie Complete Professional Bluetooth Stereo Speaker.

Sprzęt, będący najmocniejszym z rodziny trójki głośników Bluetooth, należy do dość nietypowej kategorii bezprzewodowych, ale niemobilnych. O ile możemy łączyć się z nim za pomocą wspomnianego Bluetootha, o tyle nigdzie go nie zabierzemy – to urządzenie stacjonarne, nie zawierające akumulatora, wymagające stałego podłączenia do prądu. Nie jest to wada, jeśli szukamy głośnika tylko do domu, niemniej konkurencja w tym przedziale cenowym często oferuje również mobilność. Gamą produktów Leitz sugeruje nam, że do zastosowań mobilnych powinniśmy wybrać mniejsze i słabsze z urządzeń (Leitz Complete lub Leitz Complete Portable), temu największemu, obdarzonemu przymiotnikiem „profesjonalny”, zostawiając królowanie w domu.

Estetycznie głośnik prezentuje się całkiem nieźle. Urządzenie może się podobać zwłaszcza miłośnikom ostrożnego futuryzmu i fanom estetyki z filmów science-fiction. Wpisuje się bowiem w modną ostatnio stylistykę „neo-retro”, czyli próbę łączenia nowoczesności ze stylizacją na vintage. Połyskujący plastik, z którego wykonano główną obudowę jest dobrej jakości, metalowa siatka radiatora również nie budzi zastrzeżeń. Nasz egzemplarz ma kolor czarny, miłośnicy designu w stylu Apple mogą wybrać również biały. Uwagę przyciąga duże, niebieskie „oko”, czyli umieszczone centralnie podświetlenie, pełniące jednocześnie funkcję włącznika. Fanom 2001: Odysei Kosmicznej Stanleya Kubricka może się ono skojarzyć z czerwonym okiem kamery HAL-a. Nam niebieskie światło przypadło do gustu, choć zabrakło możliwości regulowania jego natężenia: gdy umieścić głośnik tuż przed słuchaczem światło może nieco razić. Wprawdzie da się je wyłączyć umieszczonym z tyłu obudowy przyciskiem, ale wtedy urządzenie traci dużą część uroku i charakteru. Co ciekawe, wyszukiwane przez Bluetooth zgłasza się jako „Big Blue”, jednak Leitz nie zdecydował się na sprzedaż głośnika pod taką właśnie nazwą. „Wielki Błękit” jest duży i dość ciężki, co obiecuje niezłe brzmienie.

Z urządzenia możemy korzystać na dwa sposoby: bezprzewodowo oraz za pomocą kabla jack-jack, dzięki gniazdu liniowemu. Głośnik łączy się ze smartfonem czy z tabletem bez problemu i według powszechnego schematu. Po przytrzymaniu dłużej przycisku zasilania podświetlenie zaczyna mrugać, urządzenie jest w trybie parowania, na ekranie wybieramy „Big Blue”, głośnik potwierdza nam połączenie serią głośnych sygnałów i już możemy słuchać muzyki. Sterowanie ogranicza się do regulowania głośności dotykowymi przyciskami na górze obudowy oraz możliwości dostrojenia basu oraz tonów wysokich pokrętłami z tyłu.

O ile ustawienie głośności nie powinno nastręczać problemu, wystarczy raz dobrać interesujący nas poziom maksymalny, by później zmieniać ją już bezpośrednio z poziomu naszego odtwarzacza, o tyle regulacja barwy dźwięku nastręcza problemy. Pokrętła pracują poprawnie i stawiają przyjemny opór, jednak manipulując nimi zasłaniamy sobie głośnik, przez co po odejściu o krok od głośnika często okazuje się, że muzyka nie brzmi tak, jak sobie życzyliśmy. Lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie dodatkowych przycisków na górze obudowy, choć wtedy nie mielibyśmy do dyspozycji analogowych gałek, które część odbiorców zapewne doceni. Przynajmniej z punktu widzenia obcowania z urządzeniem, bo sama regulacja wydaje się odbywać w niewielkim stopniu; trudno nie odnieść wrażenia, że możemy albo mieć maksimum tonów wysokich i basów, albo minimum. Środek gdzieś ginie.

Co znamienne, Leitz ani na stronie internetowej, ani na opakowaniu czy wreszcie w dołączonej do urządzenia mini-książeczce nie informuje o jego parametrach. To dość częsta ostatnio praktyka mająca sugerować, że „liczy się brzmienie”, a nie liczby, których większość klientów i tak nie rozumie. Części konkurencji, jak na przykład firmie Bose, można niekiedy taki kontrowersyjny ruch wybaczyć, bo jej sprzęt gra faktycznie nieźle (osobna sprawa to stosunek ceny do jakości). W przypadku testowanego sprzętu brak informacji o paśmie przenoszenia, stosunku sygnału do szumu czy zastosowanych przetwornikach wydaje się być jednak spowodowany czymś innym. Niestety, "profesjonalny, stereofoniczny głośnik Bluetooth" gra po prostu przeciętnie, by nie rzec słabo.

Brzmienie i moc

Leitz chwali się, że głośnik wyposażony jest w pełnozakresowe przetworniki stereo oraz subwoofer. Osiągany bas faktycznie jest głośny, co z tego jednak, skoro niskie tony są dudniące, sprawiają wrażenie "pudełkowych" i tak naprawdę wcale nie schodzą nisko? Co więcej, podobnie przytłumione są tony wysokie, co sprawia, że całość gra jakby zza niewidzialnej przeszkody. Stereo praktycznie nie słychać, nie ma mowy o przestrzeni, o reprodukcji sceny można pomarzyć. Brzmienie rozczarowuje także dlatego, że po takich rozmiarach i takiej masie (głośnik waży ponad 2 kilogramy) można się było spodziewać znacznie więcej. Lżejsze o połowę i znacznie mniejsze konstrukcje JBL czy rewelacyjny Roar od Creative oferują brzmienie o kilka klas lepsze. Porównywanie głośnika od producenta sprzętu biurowego z produktami takiej legendy, jak JBL byłoby może bezzasadne, gdyby nie to, że Leitz cenowo pozycjonuje swojego „Big Blue” w segmencie produktów aspirujących do klasy premium. Przy cenie wahającej się od sześciuset do blisko tysiąca złotych można oczekiwać brzmienia, które zwali z nóg. Tu z nóg ścina moc zawodu.

Podsumowując

Przy tej cenie „Big Blue” jest jednak nieporozumieniem: praktycznie cała konkurencja – czy to JBL, Blaupunkt, Bose czy Creative – oferuje całą masę produktów grających bez porównania lepiej, oferujących lepszą ergonomię, nierzadko przenośnych i pełniących dodatkowe funkcje, może nie aż tak głośnych, ale przynajmniej nie rozczarowujących brzmieniem. Kilkaset złotych za przeciętną jakość dźwięku i „pudełkowy” odsłuch po prostu nie ma uzasadnienia. Miejmy nadzieję, że rynek szybko zweryfikuje aspiracje Leitza i wymusi jeśli nie poprawę jakości następnych modeli, to przynajmniej niższą cenę aktualnie dostępnych.

Autor: Tomasz Fenske