Shinji Mikami ponownie spróbował swoich sił w survival horrorze. Niestety, dosyć niefortunnie.
Czwarta odsłona Resident Evil wyznaczyła nowe standardy w tworzeniu gier akcji. Rozwiązania, które idealnie sprawdzały się w 2005 roku, obecnie ustępują przyjętym standardom. Shinji Mikami widocznie zapomniał o tym, wydając tytuł tak bardzo osadzony w przestarzałych rozwiązaniach, że wielu współczesnych graczy nie będzie w stanie przyzwyczaić się do mechaniki gry. Gdyby The Evil Within trafiło do sprzedaży kilka lat wcześniej, miałoby szansę odnieść wielki sukces. Obecnie twórcy gry nie mieli na to najmniejszych szans.
W paszczy szaleństwa
W grze wcielamy się w postać detektywa Sebastiana Castellanosa wezwanego wraz z dwójką partnerów do tajemniczej posiadłości kryjącej w sobie przerażającą tajemnicę. Po nieudanej akcji, główny bohater trafia owinięty łańcuchami do pomieszczenia przypominającego rzeźnię. Jego zadaniem jest uwolnienie się i ucieczka przed szaleńcem z piłą mechaniczną.
Ten fragment rozgrywki jest jednocześnie swoistym samouczkiem, gdzie dowiadujemy się o podstawowych zasadach gry. Pomimo dobrego początku, fabuła produkcji pozostawia wiele do życzenia. Twórcy gry chcieli przedstawić opowieść o popadaniu w coraz to większe szaleństwo, jednak zapomnieli o jakiejkolwiek oryginalności. Większość elementów gry to zapożyczenia z innych horrorów i filmów psychologicznych.
Krwawo i z przytupem
Grając nocą w The Evil Within początkowo dosyć mocno odczuwa się strach. Uczucie napięcia po pewnym czasie znika, gdy w późniejszych etapach gry na bohatera zaczyna nacierać coraz to większa liczba wrogów. Na szczególną uwagę zasługują konfrontacje z bossami. Tych jest stosunkowo dużo, a praktycznie każde kolejne starcie niesie ze sobą jeszcze większą dawkę adrenaliny. Pojedynki z nimi bywają wymagające, ponieważ w większości przypadków trzeba znaleźć odpowiedni sposób na ich pokonanie.
Całość psuje trochę siermiężne sterowanie, będące pamiątką po dawnych produkcjach Mikamiego. Kierowanie protagonistą jest niewygodne, powolne i mocno nieprecyzyjne. Trzeba poświęcić trochę czasu na oswojenie się z tą niedogodnością. W przeciwnym razie ukończenie gry może okazać się bardzo trudne, zwłaszcza na wyższych poziomach trudności.
Im dalej, tym gorzej
Poziom oprawy wizualnej jest bardzo nierówny. Bywają takie momenty, że grafika zachwyca swoją szczegółowością i klimatem, lecz w wielu lokacjach tekstury nie zawsze prezentują się dobrze. Najgorzej w tym przypadku wypadają poziomy rozgrywane na otwartej przestrzeni. Na pochwałę zasługuje oświetlenie, które perfekcyjnie spełnia swoje zadanie, tworząc atmosferę zaszczucia.
Standardowo ustawiony jest ziarnisty filtr oraz czarne pasy u dołu i góry ekranu. Obserwowanie otoczenia jest przez to znacznie utrudnione, gdyż oba elementy znacząco ograniczają widoczność i ostrość obrazu. Dodatkowo bardzo często przeszkadza ustawienie kamery potrafiącej zgłupieć w ciaśniejszych pomieszczeniach.
Ścieżka dźwiękowa także nie wyróżnia się niczym wyjątkowym. Większość utworów jest przyjazna dla ucha, ale żaden z nich nie jest w stanie na dłużej pozostać w pamięci. Zwykła rzemieślnicza robota, która choć nie przeszkadza w trakcie gry, to również nie dodaje jej żadnych walorów artystycznych. Podobnie jest z innymi efektami dźwiękowymi zaimplementowanymi w tym tytule.
Jeszcze więcej nietrafionych pomysłów
Historia The Evil Within bazuje na absurdzie i paranoi, jednakże nie da się nie zauważyć, że niektóre rozwiązania przedstawione przez producenta są po prostu nietrafione. Pierwszym z nich jest sposób dobijania przeciwników polegający na rzuceniu w ich kierunku podpalonej zapałki, po której ci zajmują się ogniem. Z jednej strony jest to ciekawa metoda, ale z drugiej, nie pokuszono się o wytłumaczenie dlaczego należy tak robić. Castellanos w pewnym momencie znajduje pudełko zapałek, po czym już wie, że musi palić swoich oponentów.
Nietypowo rozwiązano proces ulepszania głównego bohatera. Żeby do tego doszło, wpierw musimy znaleźć porozrzucane tu i ówdzie słoiki z zielonym żelem, który następnie jest wstrzykiwany do głowy głównego bohatera w specjalnie przygotowanym do tego miejscu. Zdobyte "punkty doświadczenia" wykorzystujemy do zwiększenia paska życia, sprawności fizycznej, itp. Poprzez wpuszczenie do mózgu specjalnego płynu, Castellanos może również powiększyć pojemność magazynków lub zwiększyć siłę ognia każdej z broni. Dziwniejszego rozwiązania już dawno nie widziałem.
Bardzo blade światełko w tunelu
The Evil Within to produkcja nie do końca udana. Zauroczył mnie świat gry, psychodeliczny klimat i genialne pojedynki z bossami. Jako, że z klasycznymi survival horrorami miałem do czynienia już od najmłodszych lat, dosyć szybko przestało mi przeszkadzać staroszkolne sterowanie i problemy z kamerą. Byłem nawet w stanie przymknąć oko na niezrozumiałe dla mnie rozwiązania, czy zwiększenie nacisku na walkę w ostatnich etapach rozgrywki.
Dziury fabularne, duża ilość nieciekawych i ogranych lokacji, nierówna oprawa wizualna (mimo to gra cierpi na spadki płynności) oraz kompletnie nijakie udźwiękowienie sprawiły, że nie jestem w stanie zachwycać się nad tym tytułem. Pomijając wszystkie wady The Evil Within, śmiało mogę napisać, że nie żałuję spędzenia przy tym tytule kilkunastu godzin. Porządne gore i atmosfera tej produkcji przyćmiły wszystkie niedogodności, jakie zapewniło mi Tango Gameworks.
Autor: Łukasz Morawski