Witaj dawny przyjacielu.
Współczesna generacja konsol to prawdziwa wylęgarnia remasterów. Nieustannie otrzymujemy odświeżone tytuły, które swoje oryginalne premiery miały zazwyczaj dawno, dawno temu. Osobiście nie przeszkadzałby mi ten trend, gdyby nie odbijało się to m.in. na ilości nowych gier ekskluzywnych na PlayStation 4. Na szczęście, jakość wielu remasterów stoi na bardzo wysokim poziomie, dzięki czemu młodsi gracze mogą poznać masę wspaniałych pozycji, w jakie - z racji wieku - nie mogły zagrać wcześniej. Do zacnego grona godnie reprezentowanego przez Ratchet Clank i WipEout: Omega Collection dołączyły właśnie przygody pokręconego jamraja.
Crash Bandicoot był pierwszą produkcją, z jaką miałem styczność na konsoli PlayStation. Wcześniej posiadałem wyłącznie kultowego w Polsce Pegasusa oraz wysłużoną Amigę 600, dlatego przeskok technologiczny zaserwowany przez Naughty Dog kompletnie zbił mnie z pantałyku. Byłem autentycznie oczarowany ówczesną oprawą wizualną i świetnym gameplayem oferowanym przez grę. Kolejne dwie odsłony prezentowały się jeszcze lepiej, dlatego zasmuca mnie to, co zrobiono serią w późniejszych latach. Activision odpowiedzialne w duże mierze za upadek marki, w końcu postanowiło się zrehabilitować, czego efektem jest właśnie recenzowany tytuł. Za prace nad remasterem (chociaż w tym przypadku bardziej pasowałoby raczej określenie "remake") odpowiadało natomiast studio Vicarious Vision.
W skład N. Sane Trilogy wchodzą trzy pierwsze części Crasha Bandicoota, które zostały wiernie odtworzone przez producenta. Piszę "odtworzone" ponieważ twórcy gry nie mieli dostępu do kodów źródłowych oryginału, przez co nie mogli po prostu poprawić wszystkich tekstur i zwiększyć rozdzielczości. Zamiast tego, wszystkie elementy oprawy wizualnej oraz dźwiękowej musieli tworzyć na nowo, bazując wyłącznie na analizowaniu bezpośredniego obrazu z gier. Zadanie wymagało od studia nie lada dokładności, gdyż celem było przygotowanie jak najwierniejszych kopii pierwowzorów. Z pełnym podziwem muszę napisać, że developer zaliczył zadanie na piątkę, ponieważ zarówno odświeżona "jedynka", Cortex Strikes Back, jak i Warped pod względem projektów lokacji oraz stylu rozgrywki wyglądają tak samo jak w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Całość została jednak dostosowana do współczesnych standardów, dzięki czemu grafika jest wyrazista, tekstury nie mają poszarpanych krawędzi, tła lokacji otrzymały dodatkowe obiekty, a efekty cząsteczkowe i warunki pogodowe stoją na najwyższym poziomie.
Przygody tytułowego bohatera (zwłaszcza pierwsze) cechowały się stosunkowo wysokim poziomem trudności. W remasterze poprawiono nieco sterowanie, które obecnie bywa o wiele bardziej intuicyjne i precyzyjne (ale i tak daleko mu do ideału), co powinno pomóc w zaliczaniu kolejnych etapów. Nie zmienia to faktu, że seria zazwyczaj nie wybacza błędów, a liczne zgony są w nią wpisane równie mocno, co w cykl Dark Souls. Nowością w "jedynce" jest również możliwość zapisania stanu gry w dowolnym momencie, a nie tylko w lokacjach bonusowych, jak dotychczas. Twórcy gry oddali też w ręce graczy drugą grywalną postać, czyli Coco, w którą wcześniej mogliśmy się wcielić wyłącznie w kilku misjach trzeciej części. Niestety, siostra Crasha wykorzystuje wachlarz ruchów swojego brata, nie wprowadzając do rozgrywki żadnych zmian. Z istotnych nowości, warto także wyróżnić poprawioną ścieżkę dźwiękową (oczywiście nie zabrakło świetnego motywu przewodniego), wraz z nagranymi na nowo głosami aktorów.
Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to pozycja obowiązkowa dla miłośników oryginalnej trylogii. Jedyną poważniejszą rzeczą z którą mam lekko problem jest to, że wszystkie odsłony działają wyłącznie w trzydziestu klatkach na sekundę. W tym momencie trochę się czepiam, ale nie miałbym nic przeciwko płynniejszemu wyświetlaniu obrazu. Vicarious Vision dokonało rzeczy niemożliwej - bez kodu źródłowego przygotowało jeden z lepszych remasterów, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich miesiącach. Młodsi gracze mogą narzekać na masę archaizmów w serii (zwłaszcza widocznych w "jedynce"), ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż marka ma już na karku ponad dwadzieścia lat. Jako wierny fan pierwowzorów, cieszę się, że mogłem na nowo przeżyć tę fascynującą przygodę.
Autor: Łukasz Morawski