Data modyfikacji:

Quantum Break - recenzja

Mariaż gry i serialu wypadł naprawdę dobrze.

Quantum Break to nowe dzieło Remedy Entertainment, fińskiego studia, które stoi za hitami takimi jak Max Payne, czy Alan Wake. Zarówno pierwsza, jak i druga zapisały się złotymi zgłoskami w historii gier. Czy z Quantum Break będzie podobnie? Bardzo prawdopodobne.

Fizyka teoretyczna

Protagonistą Quantum Break jest Jack Joyce, który przybywa na Uniwersytet Riverport na prośbę przyjaciela - Paula Serene'a. Wkrótce dowiadujemy się, że odkrył on tajemnicę podróży w czasie i chce, aby Jack był świadkiem doświadczenia. Niespodziewanie na terenie placówki pojawia się brat głównego bohatera, William, który grożąc Paulowi bronią domaga się przerwania eksperymentu.

Dochodzi do wypadku, w wyniku którego czas na chwilę staje w miejscu. Do budynku wdziera się grupa uzbrojonych ludzi próbójących pochwycić braci. Szybko też okazuje się, że to nie William, ale Paul jest tym złym, a bohaterowie muszą powstzymać "Koniec Czasu". Trochę to pokręcone, ale jaka opowieść, w której podróże w czasie odgrywają kluczową rolę, pokręcona nie jest?

Wizja Remedy Entertainment jest tym ciekawsza, że pracując nad Quantum Break zespół konsultował się z naukowcem z ośrodka naukowo-badawczego CERN, który instruował ich, jak sprawić, aby fabuła zgodna była ze współczesnymi ustaleniami fizyki teoretycznej!

Trzy poziomy narracji

Kolejne karty historii opowiedzianej w Quantum Break poznajemy poprzez przerywniki i konwersacje z postaciami, poukrywane wszędzie znajdźki fabularne w postaci e-maili, czy nagrań audio i wideo oraz będącego wizytówką gry spersonalizowanego serialu, o którym powiem więcej nieco później. Wszystkie te elementy są ze sobą ściśle połączone; pominięcie któregokolwiek niekorzystnie wpływa na fabułę, a co za tym idzie, na przyjemność płynącą z rozgrywki.

Jest to o tyle ważne, że Quantum Break jest grą bardzo zamkniętą. To nie piaskownica, do której wpadamy nagle z karabinem maszynowym i siejemy spustoszenie, bo tak. Tutaj wszystko kręci się wokół opowiadanej przez twórców historii. Mimo że fabuła jest do bólu liniowa, udało im się znaleźć sposób na to, aby gra nie nudziła. Mowa oczywiście o spersonalizowanhym serialu.

Srebrny ekran

Quantum Break podzielone zostało na pięć aktów, które oddzielone są od siebie tzw. węzłami. Zmuszeni jesteśmy wtedy do wybrania jednej z dwóch wizji przyszłości. Podjęcie decyzji nie jest łatwe, ponieważ każda niesie ze sobą ściśle określone konsekwencje – pozytywne i negatywne. Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że wybórów dokonujemy jako Paul, nasz antagonista.

Kiedy decyzja zostaje podjęta, odpala się odcinek serialu aktorskiego. I tu kolejne zaskocznie – skupia się on na Paulu i bohaterach drugoplanowych. Nie ukrywam, że rozwiązanie to niezmiernie przypadło mi do gustu, ponieważ pozwala spojrzeć na wydarzenia z zupełnie innej perspektywy, co jest o tyle ciekawe, że poszczególne postaci nie stoją po tej samej stronie barykady.

Wisienkę na torcie stanowią tzw. fale. Grając jako Jack, wykonujemy różne czynności, które znajdują odbicie w serialu. Świetny przykład stanowi pierwszy akt, gdzie podczas nocnej ucieczki z Uniwersytetu Riverport zatrzymujemy się na chwilę przed tablicą z równaniem. William w biegu dopisuje kilka linijek. W serialu pojawia się scena, w której jeden z naukowców pracujących w placówce ze zdziwieniem stwierdza, że ktoś rozwiązał równanie. Robi to fenomenalne wrażenie, szkoda tylko, że takich momentów jest w grze zaledwie osiem.

Quantum Break

Mówiąc o serialu, nie można nie wspomnieć o obsadzie aktorskiej. W rolach głównych występują Shawn Ashmore (X-Men: Przyszłość, która nadejdzie) jako Jack Joyce, Dominic Monaghan (Władca Pierścieni) jako William Joyce i genialny Aidan Gillen (Gra o Tron) jako Paul Serene. Sam serial trzyma przyzwoity poziom, ale najważniejsze jest to, że doskonale zgrywa się z resztą.

Zabawa czasem

Narracja narracją, ale zastanawiacie się pewnie teraz, jak w ogóle się w to gra. Quantum Break to gra akcji z widokiem z perspektywy trzeciej osoby. Na pierwszy rzut oka nie różni się zbytnio od sztandarowych przedstawicieli gatunku, jednak diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Grając w nową produkcję Remedy Entertainment czułem się trochę tak, jak kilkanaście lat temu przy pierwszej części serii Max Payne. W Quantum Break manipulacja czasem również odgrywa kluczową rolę, jednocześnie dając znacznie więcej frajdy.

Jack, który w chwili katastrofy znajdował się w epicentrum zdarzeń, obdarzony został mocami dającymi mu władzę nad czasem. Może między innymi błyskawicznie przemieszczać się z jednego miejsca w drugie, spowalniać czas, tworzyć wokół siebie specjalną tarczę, czy w wybranym miejscu stworzyć sferę, w której czas biegnie wolniej. Nie dość, że wygąda to diablo efektownie to jest jeszcze łatwe do wykonania. Po kilkunastu minutach rozgywki byłem w stanie łączyć moce w różne kombinacje i siać prawdziwe spustoszenie wśród wrogów, którzy nota bene wcale nie są głupi – kryją się za osłonami, flankują i starają wykurzyć Jacka z ukrycia przy użyciu granatów.

Niestety, nie wszystko jest tu idealne. Słabo wypada system krycia się za osłonami. Nie można na przykład ostrzeliwać na ślepo biegnących w naszym kierunku wrogów, Jack nawet się nie wychyla, aby być mniej podatnym na ataki, po prostu wstaje i strzela. Całe szczęście, że manipulacja czasem stanowi oś zabawy, bez niej po kilku godzinach cisnąłbym padem w telewizor. Poza strzelaniem sporo czasu zajmują także fragmenty czysto platformowe. Tutaj niestety też nie ustrzeżono się drobnych potknięć. Jack może wspinać się tylko w ściśle określonych miejscach. Nieważne, że chwilę wcześniej przebyłem zamrożony w czasie walący się most, skoro teraz nie mogę wskoczyć na niewielkie podwyższenie, zamiast tego muszę je obejść i pokonać cztery schody. Absurd.

Xbox One nie taki słaby

Kiedy okazało się, że obraz wyświetlany jest w rozdzielczości 720p, wyczekujący na grę poczuli zawód... zupełnie niepotrzebnie. Quantum Break jest bez wątpienia jedną z najładniejszych gier obecnej generacji konsol, w moim prywatnym rankingu stoi nawet wyżej od Rise of the Tomb Raider. Widać, że twórcy wycisnęli z Xboksa co tylko się dało. Zachwyt budzi również sposób w jaki poruszają się postaci; tak realistycznego odwzorowania ruchu nie widziałem już naprawdę dawno. Równie dobrze albo niewiele gorzej wypada mimika twarzy bohaterów. Czasami tylko zdarza się, że tekstury muszą się doczytać, ale nie jest to tak uciążliwe jak chociażby w Rage.

Oprawa dźwiękowa w niczym nie ustępuje stronie wizualnej. Nie jestem wielkim fanem muzyki elektronicznej, ale muszę przyznać, że doskonale komponuje się ona z tym, co dzieje się na ekranie – czas zwalnia, przyspiesza, zatrzymuje się w miejscu, pokonani wrogowie zastygają w bezruchu, a wszystkiemu towarzyszą niesamowite efekty wizualne. Brawa należą się także świetnej obsadzie aktorskiej. Bardzo dobrze, że żaden geniusz nie wpadł na pomysł podłożenia w grze dubbingu. Niestety, nikt nie wpadł również na to, aby zaopatrzyć Quantum Break w napisy w rodzimym języku. Wielu Polaków nie będzie mogło przez to w pełni cieszyć się grą, a tym bardziej nie doceni jej za scenariusz, który stanowi jeden z jej najmocniejszych elementów.

 Mamy hit

Quantum Break to bez dwóch zdań jedna z najlepszych gier akcji w jakie ostatnio grałem. Od razu chciałbym jednak zaznaczyć, że jak ognia unikam sandboksów, które zwyczajnie mnie nudzą, i wolę gry bardziej zamknięte, ale kładące silny nacisk na narrację. Jeżeli macie podobny gust, to nowa gra studia Remedy Entertainment na pewno Wam się spodoba. Serial, który jeszcze przed premierą stanowił wizytówkę Quantum Break, uważam za naprawdę trafiony pomysł i mam nadzieję, że stanie się on inspiracją także dla innych twórców gier. Najsłabiej wypada mechanika – niedopracowany system strzelania zza osłon i niewidzialne ściany sprawiają, że piękna iluzja pęka nieraz jak bańka mydlana. Na szczęście, moce manipulacji czasem dostarczają naprawdę sporo frajdy, a oprawa audiowizualna cieszy ucho i oko. Remedy, oby tak dalej!

Autor: Dawid Sych