Seria Call of Duty przez ostatnie lata przeżywała trudne czasy. Zarówno Infinite Warfare (recenzja), jak i WWII (recenzja), nie zostały zbyt ciepło przyjęte i biorąc jeszcze pod uwagę krótką żywotność tych produkcji, trzeba było traktować je jako porażki. Najjaśniejszym punktem tej drogi CoDa przez mękę okazał się być… remaster Modern Warfare (recenzja), co samo w sobie było sygnałem, że trzeba zrobić coś nowego, aby przypadkiem marka ta nie podzieliła losu Medal of Honor.
I tak oto przyszła kolej na Treyarch. Studio postanowiło postawić na starą pod-serię i w pierwszej połowie tego roku zapowiedź czwartego Black Opsa stała się faktem. Ta jednak wzbudziła naprawdę sporo kontrowersji. Bo oto przedstawiono światu pierwszą część w historii Call of Duty, całkowicie rezygnującą z trybu kampanii dla pojedynczego gracza. Wątpliwości zaczęli mieć więc nie tylko krytycy, ale sami fani serii, którzy przyzwyczajeni zostali do solowego doświadczenia, serwowanego w iście hollywoodzkim stylu.
Black Ops 4 ledwo doczekał się oficjalnej prezentacji, a już spotkał się ze sceptycznym podejściem konsumentów. Wtedy mogło się więc wydawać, że jest to kolejne Call of Duty, jeszcze w przedbiegach skazane na porażkę. A jednak, teraz jesteśmy już świeżo po premierze tej odsłony serii. Udało mi się więc ograć wszystko, co ta produkcja ma do zaoferowania i… wydaje się, że rezygnacja z singla była zdecydowanie dobrą decyzją.
Podstawową opcją rozgrywki jest oczywiście klasyczny tryb, stawiający na rywalizację w dwóch mniejszych zespołach. Od razu trzeba sobie powiedzieć, że w tym przypadku nie ma mowy o totalnej rewolucji, proponującej zmianę formuły zabawy. Nie, to wciąż jest to, co każdy wyjadacz Call of Duty już zna. Faktem jest jednak, że Treyarch postanowił w końcu zaproponować kilka urozmaiceń, które działają odświeżająco.
Bo oto większy nacisk postawiony został nie tyle na wybraną klasę, tworzoną przez gracza, a na specjalistę, którym zdecydujemy się grać. Łącznie jest ich dziesięciu i każdy z nich proponuje unikalne zdolności, możliwe do wykorzystania w trakcie walki. Umiejętne wykorzystywanie asów ze swojego rękawa często może uratować skórę. W końcu też, zrezygnowano z magicznie odnawiającego się zdrowia i wprowadzono konieczność samodzielnego leczenia swojej postaci. Dzięki tym zmianom, rozgrywka stała się więc nieco bardziej wymagająca, bo to gracz odpowiedzialny jest za zapewnienie kierowanemu przez siebie specjaliście dłuższego żywota.
Tryby rozgrywki, to w dużej większości też to co widzieliśmy już wcześniej. Jest więc klasyczny TDM, Umocniony Punkt, Znajdź i Zniszcz czy Dominacja. To wszystko znamy od wielu lat. Treyarch jednak w tej kwestii również postanowił dodać coś od siebie, dzięki czemu otrzymujemy dwa nowe tryby – Kontrolę i Skok. W pierwszym, drużyny na przemiennie starają się atakować i bronić dwa cele rozrzucone na mapie, przy limitowanej ilości odrodzeń. Drugi natomiast do złudzenia przypomina to, co znamy z Counter-Strike’a. Co prawda, nie rywalizuje się tutaj o podłożenie bomby, a o zdobycie worków z kasą umieszczonych na mapie. Jednak sam początek rozgrywki, w którym za zdobyte pieniądze zakupić musimy cały swój ekwipunek, wywołuje już jasne skojarzenie z produkcją Valve. Fajnie, że Treyarch zdecydował się na taki krok.
Warto wspomnieć też, że dobrym rozwiązaniem trzeba nazwać zaimplementowanie dosyć rozbudowanego samouczka, pozwalającego poznać wszystkich dziesięciu, dostępnych specjalistów. Można więc za jednym zamachem poznać ich unikalne umiejętności, przetestować je w boju, a także rozegrać jeden mecz z botami, będący swego rodzaju egzaminem praktycznym. Nowicjusze mogą więc nauczyć się nie tylko jak korzystać z konkretnej postaci, ale również poznać mapy i podstawowe tryby zabawy. W tle jest tam też jakaś fabuła, ale jedyne co jest warte odnotowania, to to, że jest.
Największą nowością jest oczywiście tryb battle royale, wrzucony do Black Opsa pod nazwą Blackout. Początkowo mogło się wydawać, że jest to absolutnie zbędne. W końcu przesyt tego gatunku na rynku powoli staje się faktem. Treyarch jednak ewidentnie nie przejmował się głosami krytyki i, jak się okazuje – bardzo dobrze, że się tak stało.
Trzeba sobie powiedzieć wprost – Blackout nie odkrywa niczego nowego dla tego gatunku, ale zdecydowanie jest w tym momencie jego najlepszym przedstawicielem. Można odnieść wrażenie, że jest to po prostu brakujące ogniowo, pomiędzy PUBG (recenzja) i Fortnite. Od tego pierwszego Blackout zapożycza kilka kluczowych elementów, a od tego drugiego – stopień dopracowania. Przy tym wszystkim, prezentuje też w końcu poziom AAA, którego do premiery najnowszego Call of Duty brakowało na rynku.
Rozgrywka, oprócz znanej formuły, proponuje też kilka własnych elementów. Mamy więc chociażby rozrzucone po mapie perki, po których aktywacji zyskujemy drobną przewagę nad przeciwnikami. Oprócz pancerzy, plecaków i broni, znaleźć można na mapie kilka gadżetów, takich jak rozstawiane barykady, pułapki czy wyrzutnie lin, których prawidłowe wykorzystanie pozwala niekiedy wyjść z opresji zwycięską ręką. Są też oczywiście znane zrzuty zaopatrzenia, ale na mapie lokowane są też skrzyni, ukrywające losową broń. Żeby jednak z niej skorzystać, trzeba najpierw wyeliminować strzegące jej… żywe trupy. Jest więc nagroda, która wiąże się z ryzykiem – odgłosy broni mogą w końcu przyciągnąć do nas innych graczy, którzy będą chcieli dobrać się nam do skóry.
Na ten moment, przychodzą mi jednak na myśl dwa problemy. Pierwszy z nich, to limit graczy. Na konsolach, grając solo lub dwójki, maksymalna ilość biorących udział ustalona została na 88. Tutaj jednak wiadomo już, że Treyarch pracuje nad tym jeszcze od czasów bety, więc można być dobrej myśli. W dalszej perspektywie jednak, znacznie poważniejszy wydaje się być ten drugi. Bo na ten moment, Blackout zaopatrzony jest tylko w jedną mapę. Na tle konkurencji, jest to wręcz śmieszna ilość. Jeżeli więc ta opcja zabawy nie ma się zbyt szybko przeterminować, trzeba ją wzbogacić o kolejne plansze. I to najlepiej reprezentujące poziom tej pierwszej, bo jedyna dostępna zaprojektowana została naprawdę świetnie.
Trzecia opcja zabawy, to też coś, co fani serii już zdążyli poznać. Mowa oczywiście o trybie kooperacji, w którym czterech graczy staje naprzeciw hord nieumarłych. Ponownie jednak Treyarch postanowił zadbać o to, aby nie można było powiedzieć „wszystko po staremu”.
Na premierę każdego Call of Duty, z trybem Zombies, dostępny był jeden scenariusz. W przypadku tej odsłony mówimy już jednak o trzech. Można było więc obawiać się, że będziemy mieli do czynienia z przypadkiem „ilość, nie jakość”. Tak się jednak nie stało, przez co każda z proponowanych opcji posiada swój własny charakter, jest zaprojektowana w fantastyczny sposób i potrafi zaproponować coś własnego. Warto wspomnieć też, że oprócz starych bohaterów (Richtofen, Dempsey, Takeo oraz Nikolai), znalazło się miejsce dla czterech nowych i to nie mniej charyzmatycznych.
Mało tego – oprócz klasycznego trybu, w którym czwórka graczy współpracuje, aby przetrwać jak największą ilość fal atakujących rzeszy nieumarłych, znalazło się miejsce dla zupełnej nowości. Szturm, bo tak nazywa się nowa opcja, polega nie tyle na współpracy, co na… rywalizacji między czwórką graczy. Wszystko, co na danej mapie można zebrać, dostępne jest za darmo, drzwi otwierają się samoistnie, a liczy się tylko i wyłącznie ilość zdobytych punktów. Każdy z biorących udział, musi dbać o odpowiedni poziom mnożnika oraz o liczbę dostępnych żyć. W tym trybie z pewnością bardziej odnajdą się ci, którzy stawiają na indywidualizm.
Na dodatek, sama rozgrywka też wzbogaciła się o kilka nowych elementów. Teraz też, chociażby wybór klasy, wiąże się z posiadaniem jednej dodatkowej umiejętności, odnawiającej się samoistnie oraz dostępem do potężnej broni specjalnej, której pasek ładuje się wraz z licznikiem zabójstw. Dodano też możliwość korzystania z rozmaitych eliksirów, które oferują chwilowy dostęp do specyficznego usprawnienia. Na sam koniec, po mapach porozrzucane są też ołtarze, pozwalające wejść w posiadanie konkretnego modyfikatora, podnoszącego zdolności naszej postaci. Te jednak tracimy w momencie, gdy zostaniemy zabici lub zostaniemy powaleni.
Niestety, Black Ops 4 trawiony jest też przez kilka poważnych problemów od strony technicznej. Mogłoby się wydawać, że IW Engine został opanowany do takiego stopnia, aby liczba problemów była znikoma. Niestety jednak, tak się nie stało, co jest szczególnie zaskakujące, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Treyarch to naprawdę doświadczona ekipa.
Najbardziej uciążliwe są na ten moment „freezy” ekranu, występujące w losowych momentach. Gra potrafi zatrzymać się na kilka sekund, najczęściej w trakcie samej akcji, co bardzo często wiąże się najzwyczajniej w świecie ze śmiercią. Call of Duty to od zawsze propozycja rozgrywki w wyjątkowo szybkim tempie, więc tego typu zgrzyt zdaje się być wręcz niedopuszczalny. Sama aplikacja też ma ogromny z płynnym działaniem, przez co momentami poruszanie się po menu staje się najzwyczajniej w świecie toporne. Sama konsola, pod wpływem Black Opsa 4, też zaczyna się nienaturalnie dławić, przez co wyjście do pulpitu lub zrobienie screena, jest prawdziwą katorgą.
Nie raz miałem też do czynienia z sytuacją, w której był problem z doczytaniem tekstur. W wyniku tego, kilkukrotnie nie mogłem więc zobaczyć chociażby dzierżonej przez siebie broni (!). Nie muszę chyba mówić, że trybem, który najbardziej przez to cierpi, jest Blackout. Szalenie istotne jest, aby sprawnie skompletować swoje wyposażenie tuż po lądowaniu. A nie jest to możliwe, gdy na ziemi nie widać rozrzuconego sprzętu.
Ewidentnie też, spory nacisk położony zostanie na mikrotransakcje. Kilka elementów kosmetycznych już teraz dostępne jest dla „posiadaczy karnetu sezonowego”, jednak najbardziej widoczne jest to w przypadku trybu zombie. To właśnie tam znajduje się jeden scenariusz, do której „szarzy” posiadacze Black Opsa 4 dostępu nie otrzymają. Na dodatek, przewagę otrzymają zdecydowanie ci, decydujący się na zakup wcześniej wspomnianych eliksirów za prawdziwe pieniądze. Prawdopodobnie, swój głód pieniędzy Treyarch przeniesie też na inne opcje zabawy i najbardziej palące pytanie brzmi – „czy ponownie będzie to tak inwazyjne, jak wcześniej?”.
Call of Duty: Black Ops 4 to nie tylko pierwsza odsłona serii, która rezygnuje z kampanii dla pojedynczego gracza. To także pierwsza część, która oferuje coś, dla każdego fana FPSów. Starych wyjadaczy, z pewnością przyciągnie usprawniona formuła klasycznej rozgrywki. Ci, którzy za nimi nie przepadają, mogą zwrócić swoje oczy na tryb Blackout, będący świetnie zrealizowanym przedstawicielem gatunku battle-royale. Natomiast entuzjaści kooperacyjnej zabawy, z czystym sumieniem mogą wybrać tryb Zombie, gdyż ten doczekał się największej ilości wzbogaceń od czasów, gdy debiutował jeszcze w Call of Duty: World at War. Call of Duty: Black Ops 4 to wręcz trzy gry, zapakowane w jedno pudełko i wydane za cenę jednej produkcji.
Trzeba sobie jednak powiedzieć wprost – to nie jest żadna rewolucja. Wiele rzeczy wciąż jest tutaj po staremu, co może okazać się przeszkodą dla tych, którzy już wcześniej zrazili się do tej właśnie serii. Jeżeli więc ktokolwiek liczył na to, że Black Ops 4 odwróci świat Call of Duty do góry nogami, może już przestać. Tak zwyczajnie się nie stało.
Treyarch znalazł po prostu miejsce na to, aby w jednym miejscu coś dodać, w drugim coś rozwinąć i przy okazji dołożyć w kilku punktach swoją własną cegiełkę. Jest to solidnie wykonana, rzemieślnicza robota, której efektem jest najlepsza odsłona tej marki od kilku lat. A to właśnie tego potrzebowała seria, notująca od jakiegoś czasu znaczący spadek formy.
PLUSY:
+ Call of Duty notuje w końcu tendencję zwyżkową
+ dawna formuła rozwinięta została w ciekawy sposób
+ ... i zostajemy w nie wprowadzeni eleganckim samouczkiem
+ samoistnemu odnawianiu zdrowia mówimy "bye!"
+ Blackout!
+ Zombie x3!
+ czuć, że każdy tryb został obdarzony miłością
MINUSY:
- kilka uciążliwych błędów technicznych
- mikrotransakcje wciąż obecne
Grę do testów dostarczyły firma Activision Blizzard, za co serdecznie dziękujemy!
Autor: Tomasz Mendyka