Data modyfikacji:

BioShock: The Collection - recenzja

Przeżyjmy to jeszcze raz.

Uważam, że nie ma większego sensu pisać czym jest seria BioShock. Marka wykreowana przez Kena Levine'a to absolutna klasyka, która przez lata przyciągała do siebie kolejne rzesze fanów. Wszystkie dotychczasowe odsłony zostały wydane pierwotnie na konsolach poprzedniej generacji, z czego pierwsza część ma już na karku dziewięć lat. W branży gier wideo to naprawdę dużo, dlatego odświeżenie tej produkcji i dostosowanie jej do współczesnych standardów było jak najbardziej dobrym pomysłem.

"WOULD YOU KINDLY?"

Wydane w ubiegłym miesiącu zestawienie BioShock: The Collection zbudowane zostało z trzech pozycji - dwóch pierwszych odsłon cyklu oraz "trójki" zatytułowanej Infinite. W przypadku PlayStation 4, decydując się na kupno wydania zbiorczego, otrzymujemy dwie płyty Blu-Ray, na których umieszczono gry. Należy również dodać, że każde wydane do tej pory rozszerzenie, znalazło swoje miejsce na nośnikach. Oznacza to, że kupując The Collection, otrzymujemy kompletną historię BioShocka. Jedynym minusem jest brak trybu multiplayer, występującego oryginalnie w drugiej odsłonie. Szkoda, ponieważ rozgrywki sieciowe były naprawdę klimatyczne.

Największa zmiana w BioShock: The Collection> względem oryginałów to podniesienie rozdzielczości do 1080p oraz wyświetlanie sześćdziesięciu klatek na sekundę. Zdecydowanie najwięcej pracy włożono w odświeżenie "jedynki", ponieważ co i rusz widać jakieś nowe elementy, lekko podrasowane tekstury czy usprawnione efekty wizualne. Niestety, wszystkie części cierpią na sporadyczne spadki animacji. Nie są one jakoś bardzo uciążliwe, ale mimo wszystko nie powinny występować w kilkuletnich produkcjach. Dosyć często występuje również problem z wyświetlaniem grafiki. Po załadowaniu save'a, tekstury wczytują się na naszych oczach, przez co jesteśmy zmuszeni do oglądania świata gry w jego rozmazanej formie. Muszę przyznać, że niezbyt dobrze wpływa to na atmosferę BioShocka.

"TIME... TIME ROTS EVERYTHING. EVEN HOPE."

Odchodząc od niedoskonałości, warto zwrócić uwagę, że oprawa wizualna, choć została tylko odrobinę podrasowana, prezentuje się nad wyraz okazale. Silnik Unreal Engine wykorzystany we wszystkich trzech produkcjach nadal potrafi robić wrażenie, dzięki czemu młodsi gracze przesiąknięci "hiper-ultra-piękną" grafiką współczesnych tytułów, nie powinni narzekać na brak estetycznych doznań. Poza tym, Rapture oraz Columbia zostały zaprojektowane w taki sposób, że nawet pomimo paskudnej oprawy wizualnej, potrafiłyby zachwycać swoim urokiem.

Osoby odpowiedzialne za BioShock: The Collection postanowiły odrobinę poszerzyć uniwersum cyklu, oddając w ręce graczy kilka bonusów. Dotyczą one głównie pierwszej części, ponieważ zarówno "dwójka", jak i "trójka" pod względem dodatkowych materiałów pozostały w niezmienionej formie (pomijając brak tryby multi). Uruchamiając BioShocka, możemy zagościć w tzw. Challenge Rooms, gdzie czeka na nas kilka zagadek do rozwiązania. W celu ich ukończenia, musimy walczyć z przeciwnikami oraz eksplorować wyznaczone przez producenta miejscówki. Dodatkowe misje są ciekawe i skutecznie wydłużają czas gry. Ponadto, do "jedynki" dodano interaktywne muzeum, poszerzające naszą wiedzę o uniwersum BioShocka.

"CITY AT THE BOTTOM OF THE OCEAN? RIDICULOUS."

BioShock: The Collection to bardzo zgrabne zestawienie, które jednak nie uniknęło kilku błędów. Należy wspomnieć także, że odświeżone gry nie posiadają polskich napisów, co dla niektórych może być sporym nieudogodnieniem. Kolekcja nie wprowadza zbyt wielu zmian, dlatego skierowana jest głównie do osób, nie mających wcześniej styczności z serią. Jeśli natomiast, podobnie jak ja, cenicie dzieła pana Levine'a, to i tak wyłożycie pieniądze na odświeżone wersje jego gier. Rapture i Columbia są zdecydowanie warte kolejnej wizyty.

Grę do testów dostarczyła firma Cenega, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski