Data modyfikacji:

Wolfenstein: The Old Blood - recenzja

Przekonajcie się czy  nowy Wolf wart jest Waszej uwagi.

Wolfenstein: The New Order okazał się jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń ubiegłego roku. Czy samodzielny dodatek zatytułowany The Old Blood spisuje się równie dobrze, czy może lepiej omijać go szerokim łukiem?

Stara szkoła

Akcja Wolfenstein: The Old Blood toczy się w 1946 roku, tuż przed wydarzeniami, które rozpoczynają The New Order. Naziści są o krok od wygrania drugiej wojny światowej i jedynym sposobem na ich powstrzymanie jest odkrycie lokalizacji tajnej bazy generała Trupiej Główki. Fabuła przeniesie nas po raz kolejny do zamku Wolfenstein, gdzie B.J. Blazkowicz będzie musiał zmierzyć się ze strażnikiem więziennym Rudim Jägerem, a następnie do Wulfburga, w którym nazistowska archeolog Helga von Schabbs odkryła tajemniczy artefakt kryjący starożytną, mroczną moc. Historia została podzielona na dziewięć rozdziałów, których przejście trwa około ośmiu godzin.

O sukcesie Wolfenstein: The New Order zaważył przede wszystkim świetny klimat, który budowała wciągająca fabuła i spójny świat. Grając w The Old Blood czuje się pewien niedosyt. Tu i ówdzie znajdujemy listy i notatniki, nierzadko też można podsłuchać rozmowy żołnierzy, a mimo to brakuje tu uczucia głębi, które dawała "podstawka". Ciężką atmosferę The New Order budowały relacje z przegranej wojny, wycinki z gazet sławiące nowy porządek czy plakaty propagandowe, nie wspominając już o utworach popularnych artystów w wersjach niemieckojęzycznych. Gra poruszała też w sposób nienachalny trudne tematy, takie jak rasizm, tolerancja czy postawa wobec okupanta. W The Old Blood nie uświadczymy niestety tego typu smaczków, na czym gra sporo traci.

Nie można jednak powiedzieć, że Wolfenstein: The Old Blood całkowicie pozbawione jest klimatu. Sytuację ratują różne zabawne nawiązania czy żarty, takie jak chociażby znaleziony w sali z artefaktami hełm Dovahkiina ze Skyrima, który podnosi wartość pancerza, czy Blazko udający Hamleta. Fani oryginalnego Wolfensteina będą zachwyceni, ponieważ po raz kolejny będzie można w niego zagrać po ułożeniu się do snu.

 Szary świat

Chociaż w przypadku oprawy graficznej trudno mówić o rewolucyjnych zmianach, twórcom chwali się nieznaczne obniżenie wymagań sprzętowych. Mimo roku, który minął od premiery Wolfenstein: The New Order, silnik id Tech 5 nadal spisuje się całkiem nieźle. Modele postaci i poziomy ciągle prezentują się dobrze, to samo zresztą można powiedzieć o efektach, takich jak wybuchy, dym czy światła.

Muzykę do Wolfenstein: The Old Blood skomponował Mick Gordon, który odpowiada również za większość ścieżki dźwiękowej do The New Order. Niestety, mam wrażenie, że zupełnie tego nie słychać. "Podstawka" może pochwalić się ciężką i sugestywną oprawą dźwiękową, której z chęcią słucha się nawet nie grając akurat w grę. Muzyka w The Old Blood zupełnie nie zapada w pamięć, co po The New Order jest naprawdę sporym rozczarowaniem. Aktorzy podkładający głosy spisali się dobrze, twórcom nadal chwali się to, że Naziści mówią po niemiecku, a nie czystą angielszczyzną z irytującym i sztucznym akcentem, który psuje klimat. Głos Blazko też wypada nie najgorzej.

Krwawa jatka

Największym atutem Wolfenstein: The Old Blood jest rozgrywka w starym stylu wzbogacona o kilka nowoczesnych elementów. Nadal możemy wybierać między krwawą jatką i cichymi zabójstwami, a nasz styl gry nagradzany jest odblokowywaniem kolejnych umiejętności. Fani starej szkoły będą zachwyceni - wszędzie porozrzucane są apteczki, pancerze, amunicja i broń, zdrowie odnawia się tylko do pewnego poziomu, bohater może nosić ze sobą ważący tonę arsenał, a większość rodzajów broni, nawet tych absurdalnie dużych, można trzymać w jednej ręce. Ukłonem w stronę nowoczesności jest możliwość swobodnego wychylania się czy efektowne egzekucje.

Podobnie jak w przypadku The New Order, wszędzie porozrzucane są przedmioty kolekcjonerskie, co chwilę odblokowujemy też różne grafiki. Tym razem, o czym wspomniałem już powyżej, zabrakło niestety świetnych coverów w języku niemieckim lub jakiegokolwiek substytutu rekompensującego ich nieobecność. Nie zabrakło natomiast nowych wrogów i rodzajów broni, które urozmaicają rozgrywkę. W The Old Blood pojawiły się też wyzwania. Osiągnięte wyniki można porównywać z wynikami znajomych. Szkoda, że i tym razem zespół Machine Games nie zdecydował się na tryb wieloosobowy.

Krok w tył

Chociaż Wolfenstein: The Old Blood wypada nieco słabiej niż The New Order, to nadal jest to kawał solidnej, oldskulowej strzelanki, która doskonale łączy stare z nowym. Nowa produkcja studia Machine Games pokazuje jednak jak wielką rolę odgrywał w "podstawce" umiejętnie budowany klimat. Osobom, które grały w The New Order, mimo wszystko polecam zagranie w The Old Blood, tym bardziej, że gra jest naprawdę tania. Całą resztę odsyłam najpierw do zeszłorocznego hitu.

Autor: Dawid Sych