Data modyfikacji:

Świetna gra, tragiczny port. Recenzja Shadow Warrior 2 na PlayStation 4

Latające wieprze zaliczyły wpadkę.

W październiku ubiegłego roku świat zwariował na punkcie Lo Wanga oraz jego szalonych przygód. Produkcja polskiego studia Flying Wild Hog była odświeżającą strzelanką, skupiającą się przede wszystkim na piekielnie dynamicznym i wciągającym gameplayu. Posiadacze konsol PlayStation 4 musieli czekać z niecierpliwością kilka miesięcy, żeby móc odpalić grę na swojej platformie. Tylko czy było warto?

CO WYSZŁO?

Zdaję sobie sprawę, że Shadow Warrior 2 nie był grą idealną, ponieważ mi też przeszkadzało w niej parę elementów (nieintuicyjne menu, traciliśmy zbyt dużo czasu pomiędzy misjami na rozbudowę ekwipunku, itp.), ale nie możemy ukryć, że przy premierze sami zachłysnęliśmy się jej sukcesem. Świadczyć może o tym chociażby świetna - w pełni uzasadniona - ocena w recenzji Dawida, wrzucenie na listę Najlepszych Rodzimych Produkcji 2016 roku oraz wyróżnienie w Złotych Trybach w kategorii Najlepszy FPS. Nie zmienia to faktu, że dzieło warszawskiej ekipy pomimo mniejszych wpadek, w pełni zasługiwało na wszystkie nagrody, które otrzymało także od innych redakcji. Dlatego tym bardziej żałuję, że jakość konsolowego portu jest na tyle zła, że właściwie uniemożliwia dojście do finału opowieści. Ale o tym za chwilę.

Nie wiem jaki wpływ miało PlayStation 4 Pro na poziom oprawy wizualny, ale ta cały czas wygląda rewelacyjnie, co zresztą potwierdzają też słowa Dawida, który również zachwycał się urokami Shadow Warrior 2 na PC. Generowane proceduralnie poziomy (będące gwoździem do trumny gry) są różnorodne, zarówno pod względem flory, jak i innych występujących w nich elementów. Styl graficzny bardzo przypadł mi do gustu, zwłaszcza, że idealnie komponuje się z rozwałką, jaką siejemy wśród wrogów. Krew i kończyny  fruwają w powietrzu, a animacje korzystania z broni dodatkowo wspierają poziom zajebistości Wanga i jakości samej rozgrywki. Co ciekawe, w menu głównym istnieje możliwość modyfikowania wyświetlanego obrazu poprzez włączanie lub wyłączanie flar, rozmycia w trakcie ruchu czy głębi pola widzenia. W tym momencie kończę jakiekolwiek pochwały dotyczące edycji na platformę Sony.

A CO NIE?

Nie jestem w stanie pojąć, w którym miejscu popełniono błąd, że tak doświadczony zespół jak Flying Wild Hog pozwolił na wypuszczenie do sprzedaży kompletnie niegrywalnego produktu. Gra została wręcz nafaszerowana bugami, nie tylko psującymi zabawę, ale także momentami doprowadzającymi do szału. Pomijam już niewczytywanie się modeli przeciwników lub nieaktywowanie ich animacji, ponieważ to mały pikuś przy ciągłym zawieszaniu gry lub wyrzucaniu do ekranu głównego konsoli. Z tego chociażby względu nie dałem rady dołączyć do żadnej gry kooperacyjnej, ponieważ przy wszystkich trzech podejściach dostawałem kopa. Kolejny raz nie odważyłem się spróbować.

Najgorsze było to, że prawie po ośmiu godzinach walki z błędami, gra sama za mnie stwierdziła, iż najwyższa pora dać sobie spokój. Dlatego podczas teleportowania do HUB-u, gdzie przyjmujemy misje, kupujemy bronie, itp., prawdopodobnie zadziałał system odpowiedzialny za proceduralnie generowane mapy i nałożył dodatkowe tekstury na miejscówkę, która z założenia za każdym razem miała wyglądać identycznie. Problem był taki, że w miejscu, gdzie wcześniej stały osoby zlecające mi zadania, wyrosły potężne góry uniemożliwiające mi popchnięcie fabuły do przodu. Prawdopodobnie gdyby gra korzystała z kilku slotów na sejwy, mógłbym wczytać rozgrywkę przed pojawieniem się felernego buga. Niestety, producent stwierdził, że wystarczy jeden plik zapisu, co oznaczało dla mnie koniec dalszej przygody. Zresztą, dowód macie na poniższym materiale wideo:

NIE TAK TO MIAŁO WYGLĄDAĆ

Jako, że jestem typowym graczem konsolowym, z niecierpliwością wyczekiwałem premiery Shadow Warrior 2 na PlayStation 4. Grałem wcześniej trochę w edycję pecetową, ale wolałem jej wtedy nie kończyć, żeby w przyszłości móc delektować się dziełem Flyng Wild Hog na dużym telewizorze, a nie piętnastocalowym ekranie laptopa. Dlatego tym bardziej ubolewam, że tak dobry tytuł, otrzymał tak tragiczny port. Miejmy nadzieję, że twórcy pracują już nad aktualizacjami, które sprawią, że o Lo Wangu znowu będziemy mogli mówić w samych superlatywach. Tymczasem lepiej trzymać się od niego z daleka.

Grę do testów dostarczyła firma Flying Wild Hog, za co serdecznie dziękujemy!

 

Autor: Łukasz Morawski