Data modyfikacji:

Witamy w Boliwii, kraju koką i krwią płynącym. Recenzja Ghost Recon: Wildlands

Duchy wyszły z ukrycia.

Ghost Recon to jedna z ciekawszych marek Ubisoftu, która z premierą każdej kolejnej odsłony prezentowała swoje inne oblicze. Kolejnym krokiem w ewolucji cyklu jest również Wildlands, co ostatecznie okazało się być zarówno największą wadą tego tytułu, jak i jego zaletą. Najnowsza odsłona zrezygnowała z jakiejkolwiek liniowości, stawiając na potężny, otwarty świat, a jak wiadomo, z tymi bywa różnie - zwłaszcza w przypadku tego producenta. Osobiście nie popieram zbyt dużej krytyki Ubisoftu, ponieważ w ostatnim czasie wydali kilka naprawdę udanych pozycji, i nie inaczej jest w przypadku nowej odsłony Duchów. Tyle tylko, że gra cierpi na WSZYSTKIE bolączki współczesnych sandboksów, przez co nie możemy mówić o ogromnym hicie, a zaledwie grywalnym tytule, dającym sporo frajdy.

BOLIWIJSKI SEN

Fabuła w poszczególnych odsłonach cyklu nigdy nie była szczególna wciągająca, ale zawsze śledziłem ją z zainteresowaniem. W historii Wildlands drzemał ogromny potencjał, jednakże Ubisoft nie był w stanie należycie go wykorzystać, dlatego im dłużej gramy, tym coraz mniej zaczyna nam zależeć na dopadnięciu "głównego złego". Akcja produkcji została osadzona w pięknej Boliwii, która za sprawą niejakiego El Sueno osiągnęła status prawdziwego raju dla karteli narkotykowych. Handlarze, mordercy i przemytnicy przejęli cały kraj, wykorzystując go do swoich własnych potrzeb. Kartel Santa Blanca traktuje Boliwię jako prywatny plac zabaw, gdzie może robić co chce, łącznie z organizowaniem koncertów wspierających narkobiznes oraz rozpuszczaniem ludzi w beczkach za pomocą ługu sodowego. Walczący z nimi rebelianci nie dają sobie rady, dlatego na arenę wkracza oddział Ghost.

Zadanie członków jednostki specjalnej polega na dopadnięciu najważniejszych watażków, torując sobie tym samym drogę do El Sueno. Z zarysu widać, że producent miał pewien pomysł na ciekawą opowieść, a mimo to przez otwartość świata zabrakło w tym wszystkim emocji. Poszczególni przywódcy lub inne ważne osobistości, które musimy odstrzelić lub pojmać, posiadają ciekawe życiorysy, ale dowiadujemy się o nich wyłącznie ze znalezionych dokumentów (to akurat wyszło ciekawe) oraz nieciekawych przerywników filmowych. Początkowo byłem niezwykle zaangażowany w polowanie na handlarzy, ale z czasem przestałem zwracać uwagę na ich motywy, bądź działa i najzwyczajniej w świecie odhaczałem typków z listy.

POSZUKIWACZE ZAGINIONEGO TOWARU

Podobnie jak w poprzednich odsłonach, na front zostajemy wysyłani w czteroosobowej grupce, tyle, że tym razem wszyscy najemnicy mogą być sterowani przez żywych graczy. Kooperacja to siła napędowa Wildlands i właśnie w takiej formie najlepiej korzystać z tej gry. Oczywiście granie w pojedynkę jest jak najbardziej możliwe, ale zdecydowanie mówimy w tym przypadku o gorszym rozwiązaniu. Szczególnie, że sztuczna inteligencja botów pozostawia wiele do życzenia. Nasi kompani są skuteczni podczas walki z oponentami, ale tylko w sytuacjach bezpośredniego starcia. W momentach nastawionych na skradanie nie robią absolutnie nic, oprócz zleconego przez nas synchronicznego strzału. Ponadto, kompani magicznie teleportują się z miejsca na miejsca, psując przy tym odbiór gry. Realizowanie misji ze znajomymi to kompletnie inna para kaloszy, gdyż wtedy rozgrywka bywa znacznie bardziej nieprzewidywalna.

Choć tytuł kładzie nacisk na kooperację, to mamy w nim masę znajdziek oraz najróżniejszych plików tekstowych i filmików. Gdy gramy w pojedynkę, zbieranie wszystkie co popadnie nie przeszkadza, ponieważ robimy to według własnego tempa. Natomiast, kiedy na serwerze towarzyszy nam trójka innych graczy, wtedy nie bardzo mamy czas, żeby spokojnie przeczytać dokumenty lub spersonalizować broń. W Wildlands zdecydowanie jest zbyt dużo "przeszkadzaczy", które odwracają uwagę od faktycznej rozgrywki. Nawet system rozwoju postaci został wrzucony na siłę, choć tak naprawdę nawet i bez niego moglibyśmy doskonale radzić sobie na polu bitwy. Uczenie bohatera dodatkowych zdolności bywa również irytujące dlatego, że nie wystarczą do tego zdobyte punkty umiejętności. Żeby odblokować konkretne cechy potrzebujemy odpowiednią liczbę medykamentów, żywności lub innych surowców. W tym celu latamy bez sensu po mapie i wykonujemy do bólu powtarzalne zadania, nie wprowadzające do gry niczego ciekawego, a tylko zabierające cenny czas. Nowy Ghost Recon niesamowicie przedłuża rozgrywkę tego typu tanimi zagrywkami, oddalając gracza od ciekawych misji głównych, na rzecz ubogiego survivalu.

MOBILNY RUSZNIKARZ

Największym atutem gry jest ogromna swoboda w podejmowaniu działań. Zadania wykonujemy w dowolny sposób, i tylko od nas zależy, czy zrobimy to po cichu czy wpadniemy do bazy wroga na motocyklu. W eliminowaniu oponentów pomaga nam bogaty arsenał broni, podatny na liczne modyfikacje. Do każdego zdobytego karabinu, bądź pistoletu maszynowego możemy doczepić nową lufę, wymienić magazynek lub wykorzystać inną szynę. Dzięki temu stworzymy sprzęt idealny, w pełni dopasowany do naszych potrzeb. W bezszelestnym działaniu pomaga nam natomiast latający dron, pełniący kilka funkcji - zarówno zwiadowczych, jak i dywersyjnych. Wraz z postępem odblokowujemy też kilka rodzajów pomocy rebeliantów. Buntownicy na zawołanie mogą podesłać helikopter (ten wyskakuje magicznie na naszych oczach, ugh...), zbombardować wrogów moździerzem lub przysłać kilku sojuszników do pomocy.

Jak to bywa zazwyczaj u tego producenta, nie mogło się obyć bez baboli technicznych, które jak zwykle nie wynikają z braku umiejętności programistów, ale ze zbyt słabego dopieszczenia swojego produktu. Przenikanie przez ściany, dziwne zachowania obiektów czy występujące na ekranie artefakty graficzne, to w Wildlands nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko, warstwa techniczna stoi na odpowiednim poziomie, żeby móc korzystać z gry bez konieczności czekania na pierwsze, duże aktualizacje. Nic jednak nie będzie już w stanie naprawić beznadziejnego modelu jazdy samochodami. Auta, bez znaczenia, czy jedziemy po szosie czy piachu, ślizgają się na drodze, jakby wszystko zostało pokryte lodem. Sterowanie pojazdami bywa męczące, zwłaszcza w misjach, gdzie musimy kogoś ścigać. Z lataniem helikopterem nie bywa wcale lepiej. Kontrolę nad śmigłowcem można opanować stosunkowo szybko, ale pomimo kilkudziesięciu godzin gry, nie byłem w stanie umiejętnie korzystać z umieszczonego w nim arsenału.

CIĘŻKA WALKA O DOBRE NOTY

Biorąc pod uwagę powierzchnię świata gry, jestem w stanie zrozumieć, że nie wszystkie tekstury prezentują najwyższą jakość. Pomimo kilku potknięć, oprawa wizualna wygląda bardzo dobrze, zwłaszcza, że nieustannie mamy do czynienia z rewelacyjnymi widokami i ogromną różnorodnością terenu. Zwiedzanie Boliwii, zaraz obok wykonywania misji głównych, to zdecydowanie najlepszy element tej produkcji. Podczas walki z kartelem trafimy do licznych wiosek, małych miast, piaszczystych pustyń czy wysoko na zaśnieżone szczyty górskie. Za sprawą różnorodności lokacji, ani przez moment nie odczułem znużenia rozgrywką (szczególnie, że po pewnym czasie zrezygnowałem z aktywności pobocznych). Przy projektowaniu wirtualnej Boliwii, Ubisoft przeszedł samego siebie - to zdecydowanie najlepszy i najpiękniejszy świat wykreowany przez francuskiego producenta.

Ghost Recon: Wildlands to gra kontrastów, gdzie rewelacyjne motywy przeplatają się z beznadziejnością oraz niepotrzebnymi zapychaczami. Mimo wszystko, w produkcję grałem z nieukrywaną przyjemnością, i już teraz wiem, że z pewnością jeszcze wielokrotnie powrócę do uprzykrzania życia członkom Santa Blanca. Ponadto, dzieło Ubisoftu wiele zyskuje gdy eliminujemy oponentów ramię w ramię z kumplami. Jeśli nie mielibyście z kim grać, to z Wildlands i tak możecie wyciągnąć sporo dobrego. Musicie się tylko liczyć z tym, że rozgrywka nie będzie już tak ekscytująca, jak w kooperacji.

Grę do testów dostarczyła firma Sony, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski