Data modyfikacji:

Aragami - recenzja

Mark of the Ninja spotyka Dishonored.

Nakładem wydawnictwa Techland na polskim rynku pojawiła się kilka dni temu gra Aragami stworzona przez hiszpańskie studio LinceWorks. Niepozorna na pierwszy rzut oka produkcja przykuła mnie do monitora na kilka długich godzin i nie puściła dopóki nie odkryłem wszystkich kart historii zrodzonego w cieniu zabójcy. Jeżeli ciekawi Was, dlaczego Aragami tak bardzo przypadł mi do gustu, czytajcie dalej.

Zabójca zrodzony z cienia

Tytułowy Aragami to władający mocami cienia nieumarły zabójca, który został przywrócony do życia przy pomocy tajemniczego rytuału przez Yamiko. Dziewczyna więziona jest w pilnie strzeżonej twierdzy przez Armię Światła Kaiho, a nasz bohater jest dla niej szansą na wydostanie się z niewoli.

Fabuła Aragami na pewno nie powala na kolana, ale sposób w jaki została zaserwowana przez twórców sprawia, że trudno oderwać się od monitora. Jest to przede wszystkim zasługa wizji, które spływają na bohatera i zasiewają w jego duszy ziarno niepewności na temat misji, która została mu powierzona.

Moc cienia

Aragami, jak już wspomniałem na początku, dysponuje mocami cienia. Zabójca potrafi m.in. błyskawicznie przenosić się pomiędzy cieniami, znikać, zastawiać pułapki, przywoływać cienistą bestię pochłaniającą w mgnieniu oka wrogów, czy pozbawiać ich życia przy pomocy śmiercionośnego kunai. Wachlarz zdolności bohatera jest dość szeroki, a wraz ze znajdowaniem kolejnych zwojów, można je jeszcze rozwijać. Moce te nie sprawiają jednak, że Aragami jest nieśmiertelny, wręcz przeciwnie! Armia Światła Kaiho posiada świetlistą broń, której jeden cios potrafi pozbawić naszego zabójcę życia.

Wrażliwość bohatera na światło sprawia, że przeciwników najlepiej eliminować z ukrycia lub po prostu unikać. Pozostawanie przez cały czas w cieniu jest też o tyle ważne, że tylko w nim Aragami może regenerować moc niezbędną do używania wymienionych wyżej zdolności. Co więcej, jeżeli wróg dostrzeże bohatera lub znajdzie ciało towarzysza, nasze szanse na przeżycie drastycznie maleją. Przeciwników da się wyprowadzić w pole, ale sztuczna inteligencja jest na tyle czujna, że nawet ostrożne podchody mogą przybrać niespodziewanie niekorzystny obrót. Zaznaczam jednak, że nie ma tu mowy o przesadzie.

Niestety, nie wszystko stoi na równie wysokim poziomie. Razi przede wszystkim ograniczony zakres ruchów bohatera, który nie potrafi wspiąć się nawet na niewielką przeszkodę (wszędzie musi się teleportować), czy zawisnąć na krawędzi. Najbardziej doskwierał mi jednak brak możliwości zabójstwa zza przeszkody, o wciągnięciu za nią ciała przeciwnika już nie wspominając. Nie raz i nie dwa zabity przeze mnie wróg zostawał zauważony zanim udało mi się pozbyć ciała, czy spadało ono z krawędzi i lądowało tuż pod nogami towarzysza. Możecie sobie wyobrazić jak frustrujące to było.

Kraj Kwitnącej Wiśni

Oddzielny akapit należy poświęcić oprawie audiowizualnej Aragami. Silnik Unity sprawdza się całkiem nieźle, twórcom należą się też brawa za to, że pomimo kreskówkowej stylistyki, udało się im zachować nawet mroczny klimat. Genialnym pomysłem jest interfejs użytkownika wyświetlany w całości na płaszczu bohatera. Widoczny na nim wzór informuje o stopniu ukrycia postaci, ilości dostępnej mocy, czy aktywnej zdolności. Nie sposób nie wspomnieć też o świetnej ścieżce dźwiękowej autorstwa Two Feathers, która doskonale łączy w sobie muzykę tradycyjną z mocniejszym brzmieniem.

Na ratunek Yamiko!

Tak jak zauważyłem na wstępie, na pierwszy rzut oka Aragami wydaje się niepozorne, jednak już po kilku chwilach wciąga bez reszty. Zajmująca historia, miła dla oka grafika, przyjemna dla ucha ścieżka dźwiękowa, jak również fajny klimat i niezła mechanika sprawiają, że obok Aragami nie powinien przejść obojętnie żaden amator skradanek. Wisienką na torcie jest tryb kooperacji, który pozwala na przejście kampanii przy pomocy drugiego gracza. Co prawda niedociągnięcia związane z mechaniką ruchu bohatera irytują, ale nie na tyle, żeby zepsuć przyjemność płynącą z zabawy.

Grę do testów dostarczyła firma Techland, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Dawid Sych