Data modyfikacji:

Test: Siberia Elite Prism

Gracze są skłonni płacić coraz większe pieniądze za gadżety, które pomogą im zwyciężyć na wirtualnym polu bitwy. Czy gamingowe słuchawki za ponad 800 złotych warte są swojej ceny?

Linia Siberia jest dobrze znana graczom traktującym e-sport nieco poważniej. Do testów otrzymaliśmy flagowy model tej serii - Siberia Elite Prism w kolorze białym (w sprzedaży dostępny jest również czarny). Patrząc na specyfikację słuchawek - wbudowaną kartę dźwiękową 7.1, obsługę dźwięku Pro Logic IIx, deklarowane przez producenta pasmo przenoszenia od 16 do 28 kHz i ciśnienie akustyczne przy 1 kHz na poziomie 120 dB - mamy prawo oczekiwać wiele.

Wersja Elite Prism nie odbiega stylistycznie od tego, do czego przyzwyczaiła nas duńska firma. Mamy więc ogromny zestaw słuchawkowy osadzony na podwójnym pałąku: jeden - elastyczny - z wytłoczoną nazwą producenta, swobodnie dopasowuje się do kształtu głowy, drugi - metalowy - stanowi niejako "ramę". Mamy podświetlenie obu muszli z możliwością swobodnego wyboru koloru, mamy szeroki, nieplączący się kabel, mamy wreszcie mikrofon na sztywnym, ale zachowującym elastyczność przewodzie. W konstrukcji sprytnie poukrywano elementy sterujące i udogodnienia (o czym za chwilę), które świadczą o klasie słuchawek.

Bez dwóch zdań: pod względem ergonomii Siberia Elite Prism zostały zaprojektowane celująco. Wszystko tu jest na swoim miejscu. W lewą muszlę dyskretnie wkomponowano pokrętło, którym jednym ruchem wyłączymy lub włączymy mikrofon, w prawej, symetrycznie, znajdziemy regulację głośności (przydałby się jej jednak wyraźny „skok”). Wspomniany mikrofon możemy schować w słuchawce lub wysunąć na pełną długość. Wyłączając go pokrętłem, zapalamy jednocześnie na czubku białą lampkę, która - gdy wrócimy do gry - przypomni nam, że nasi towarzysze nas nie słyszą i mikrofon należałoby włączyć. Pod prawą muszlą znajdziemy gniazdo jack 3,5 mm, które umożliwia podłączenie do Siberii dodatkowych słuchawek. Dzięki temu siedzący obok kibic może bez zbędnych komplikacji słyszeć to, co my.

Producent dostarcza nam w komplecie bogaty zestaw kabli: przedłużacz USB, przejściówkę do telefonu z jackiem 3,5 mm oraz rozdwójnik do wejścia słuchawkowego i mikrofonowego, gdybyśmy chcieli korzystać ze słuchawek za pomocą gniazd analogowych. Pojedynczą końcówkę 3,5 mm wyposażono w rodzaj wtyku umożliwiający prowadzenie rozmów telefonicznych.

Bezkonkurencyjna wygoda

Duńczycy przez lata wypracowali sobie niezłą renomę, oferując przyzwoity dźwięk i - przede wszystkim - wysoki komfort. Dla wielu słuchawki SteelSeries to synonim przyjemności użytkowania. Siberia Elite Prism tylko tę opinię potwierdzają: nieważne, czy przed monitorem zasiadamy na jedną partię w ulubionego FPS-a, czy na wielogodzinną serię wymagających potyczek - po kilku minutach łatwo zapomnieć, że cokolwiek mamy na głowie.

Mimo imponujących rozmiarów i niemałej masy (nasza waga pokazała ponad 380 g), słuchawek się nie czuje: nic nie uciska, pałąk jakby nie istniał, a miękkie, skóropodobne otuliny z jednej strony znakomicie przylegają do głowy, z drugiej dają poczucie, że skóra i uszy mogą „oddychać”. Producent chwali się zresztą, że pianki nauszników „pamiętają” kształt głowy. Rewelacje speców od marketingu włożylibyśmy raczej między bajki, ale faktem jest, że słuchawki należą do najwygodniejszych, z jakimi mieliśmy do czynienia, także w zestawieniu z modelami dalece bardziej renomowanych firm, jak AKG, Sennheiser czy BeyerDynamic.

Dlaczego tak tandetnie?

Niestety, trzymając Siberie Elite Prism w rękach trudno o wrażenie, że obcujemy z produktem luksusowym, bo w takich kategoriach należy rozpatrywać słuchawki do grania za przeszło 800 złotych. Spasowanie materiałów jest najwyżej przeciętne (co widać zwłaszcza na styku plastikowej obudowy i otuliny muszli), a tworzywo, z którego wykonano sprzęt w dotyku wydaje się tanie.

Z kolei chropowata faktura tworzywa sprawia, że słuchawki łatwo łapią brud. Po miesiącach intensywnego użytkowania śnieżnobiała obudowa przywodząca na myśl syberyjską tundrę może zacząć przypominać syberyjską - owszem - ale tajgę, i to w czasie roztopów. Za wykonanie swoich topowych słuchawek SteelSeries dostaje ogromnego minusa.

Stworzone, by wyróżniać

W oczach tych, którzy lubią podkreślać indywidualizm, słuchawki zyskają parę punktów za sprawą charakterystycznego dla duńskiej firmy podświetlenia, które możemy znaleźć również w jej myszkach czy klawiaturach. Cieniowana koncentrycznymi prążkami iluminacja domyślnie jest pomarańczowa i z daleka przypomina ogniście rozgrzane, cienkie przewody - wygląda to całkiem efektownie, zwłaszcza po zmroku.

SteelSeries chwali się, że do wyboru jest ponad 16 milionów kolorów, to jednak deklaracja nieco na wyrost: w rzeczywistości między wieloma odcieniami trudno dostrzec różnicę. Wybrać możemy także tryb pracy podświetlenia: stały, przypominający oddech, odzwierciedlający poziom głośności oraz płynnie zmieniający barwy.

Po określeniu ulubionego koloru do gustu najbardziej przypadł nam jednak tryb podstawowy - ani oddech, ani zmiana barw nie odbywały się na tyle płynnie, by nie drażniły swoją „skokowością”. Tych, którym wizualne wodotryski nie są potrzebne, z pewnością ucieszy informacja, że iluminację można wyłączyć zupełnie.

Znakomita lokalizacja, ale…

Ostatecznie jednak tym, co decyduje o jakości słuchawek, jest dźwięk. Z tym zaś jest… różnie. Powiedzieć, że Siberia Elite Prism oferują znakomite brzmienie, byłoby grubym nieporozumieniem. Owszem, w grach wzorowo reprodukują kierunki, z których dobiegają dźwięki. Precyzja sprzętu i poczucie, że naprawdę wiemy, skąd strzelają lub gdzie znajduje się przeciwnik - czy za nami, czy nad nami nieco w lewo - a w przypadku RTS-ów gdzie znajduje się jednostka, która właśnie się zgłasza, robią wrażenie. Nie bez powodu piszemy jednak przede wszystkim o umiejscowieniu dźwięku, jego punktowym osadzeniu, a nie o samej przestrzenności.

Tu dochodzimy bowiem do pewnego paradoksu: słuchawki, które mają dawać nam poczucie zanurzenia w cyfrowym świecie, oferują w istocie dźwięk cokolwiek płaski i… przestrzeni pozbawiony. Oddając honory - dzięki SteelSeries jesteśmy w stanie dokładnie określić, co się gdzie znajduje, dla wprawnego ucha będzie jednak oczywiste, że wszystko rozgrywa się za blisko, że scena dźwiękowa jest zbyt płaska, że jako gracz nie „wsadziliśmy głowy” w inną rzeczywistość, ale jakby w klosz, który ma tę rzeczywistość symulować. Do tego słuchawki cierpią na typową dziś przypadłość przesycenia basem. W efekcie te „elitarne” Siberie bardziej huczą, niż reprodukują niskie tony. Słychać to zwłaszcza w strategiach: gdy mnóstwo jednostek naraz strzela, salwy zlewają się w irytujące dudnienie.

Gry tak, muzyka nie

Efekt jest taki, że o ile ze słuchawek jeszcze przyjemnie korzysta się podczas grania, zwłaszcza w strzelanki, w których dokładna lokalizacja dźwięków ma znaczenie, o tyle kompletnie nie widzimy ich zastosowania przy słuchaniu muzyki. Po prostu nie. Dźwięk jest zbyt płaski, ma też charakterystykę wyraźnie ciążącą ku tonom niskim. Niewiele z tym można zrobić - dostępny z poziomu pobieranego ze strony producenta oprogramowania equalizer pomaga zminimalizować problem, ale słuchawkom daleko do neutralności, z której można wykrzesać zadowalające nas brzmienie.

Jeśli więc chodzi o muzykę, do tego służą inne słuchawki, często bez bajerów, bez deklarowanej obsługi wielokanałowego dźwięku 7.1, bez osobnej karty dźwiękowej na kablu, bez całej otoczki „elitarności”. I nierzadko tańsze. Bo bolesna prawda jest taka, że jako słuchawki muzyczne lepiej sprawdzi się połowa modeli dostępnych na rynku, za połowę niższą cenę. Jeśli upieramy się przy sprzęcie do grania, tu zgoda - Sibiera Elite Prism spełnia oczekiwania, jednak nie bez „ale”. Rodzi się zatem pytanie: czy naprawdę musimy wydawać ponad 800 złotych, by otrzymać taką precyzję lokalizacji dźwięku? Naszym zdaniem nie. Jeśli pieniądze to nie problem, wówczas jasne, można sięgnąć po produkt SteelSeries, jednak mimo genialnej ergonomii i komfortu użytkowania nie jest to „must have” gracza.

Autor: Tomasz Fenske