Data modyfikacji:

Test: Kruger&Matz Street

Zaproponowanie stylowych i nieźle brzmiących słuchawek do 100 złotych to spore wyzwanie. Rękawicę postanowił podnieść KrugerMatz wypuszczając model Street.

Słuchawki od dawna nie są już tylko elementem osobistego zestawu audio. Stały się częścią wizerunku, którą mniej wymagający użytkownicy niejednokrotnie wybierają pod kątem dopasowania do garderoby i swojego indywidualnego stylu. Słuchawki powinny więc oferować przynajmniej przyzwoite brzmienie, ale muszą też przyciągać wzrok wzornictwem.

KrugerMatz próbuje wpisać się w ten trend, stawiając na oryginalną stylistykę i staranne wykonanie. Młoda firma radzi sobie z tym zadaniem nieźle: słuchawki wykonane z lakierowanego tworzywa wyglądają całkiem przyzwoicie i na oko mogą sprawiać wrażenie droższych, niż w rzeczywistości. Tworzenie skojarzeń z niemiecką solidnością i prestiżem to zresztą świadoma polityka firmy oferującej - bądź co bądź - dość budżetowy sprzęt. Zabieg jest jednak udany, a słuchawki elegancko prezentuje się na głowie; z daleka łatwo pomylić je z modelami o klasę droższymi.

Poczucie obcowania z kosztowniejszym sprzętem spada, gdy weźmiemy go do ręki. W dłoniach czuć plastik i lekkość, choć na szczęście nie kruchość - słuchawki w dalszym ciągu sprawiają wrażenie dobrze wykonanych i solidnie spasowanych, po prostu wyraźnie tańszych. Na polerowanym tworzywie łatwo zostają odciski palców (szczególnie widoczne na czarnym modelu - do wyboru jest jeszcze biały), estetów razić może też plastikowe, imitujące chrom wykończenie.

Dobry stosunek ceny do jakości

To jednak detale, które dla części użytkowników będą miały znaczenie, dla części zaś - żadnego. My doszliśmy do wniosku, że to jedne z nielicznych słuchawek na rynku, które w przedziale do 100 złotych są warte swojej ceny - za tę kwotę trudno oczekiwać aluminium i najwyższej klasy tworzyw, dostajemy jednak do rąk produkt solidnie wykonany, który może cieszyć oko.

KrugerMatz zjednuje sobie uznanie także dbałością o drobiazgi: cieszy dołączane do słuchawek sztywne etui na zamek błyskawiczny oraz odpinany kabel. Dzięki temu w przypadku uszkodzenia możemy bez większych problemów zastąpić go nowym, a i "awaryjność" słuchawek spada - przypadkowym, nagłym ruchem nie uszkodzimy już tak łatwo przewodu, bo bardziej prawdopodobne jest, że po prostu wyszarpniemy go z gniazda.

Brzmienie słuchawek zaskakuje mocnym basem. Nie tego się spodziewamy zakładając lekką, plastikową konstrukcję. Pierwsze wrażenie ociera się więc o mimowolne "wow". Za to wrażenie odpowiada też przyzwoite ciśnienie, które są w stanie wytworzyć: 110 dB.

Mocny bas, ale...

Dalej zadowolenie spada: bas wprawdzie przyjemnie "kopie", jest jednak mało detaliczny. Co więcej, wyrobione ucho natychmiast wyłapie, że słuchawki nie reprodukują wielu szczegółów, charakterystyka brzmienia to przede wszystkim wybrzuszony środek i dół, tony wysokie zaś zostały potraktowane po macoszemu. Dźwięki zlewają się przez to w jedną masę, z której wyróżniają tony niskie i mocny bit.

Niewiele można z tym zrobić pracując w equalizerze. Słuchawki zdecydowanie nie wykorzystują potencjału 40 mm membran - przy tej średnicy można by się pokusić o znacznie więcej muzycznej "przestrzeni" wokół głowy. Reprodukowane pasmo także nie pozostawia wielkiego pola manewru: dostajemy tu bezpieczne 20 Hz - 20 kHz, subiektywnie można jednak odnieść wrażenie, że sprzęt zamyka się nawet w nieco węższych ramach. Słuchawki umiarkowanie odcinają też od otoczenia. Komfort noszenia jest wystarczający, ale czuć specyficzną sztywność konstrukcji.

Solidny średniak

Czy to znaczy, że Streety grają słabo? Zależy z jakiego pułapu oceniać. Audiofile odłożą te słuchawki po pięciu sekundach. Każdy, kto miał na głowie porządny sprzęt renomowanych firm takich jak Sennheiser, Audio-Technica, AKG czy Beyerdynamic, a choćby i lepsze modele Panasonica czy Sony, od razu wyczuje różnicę. Jednak mniej wyrobiony słuchacz, który nigdy nie przeznaczył na słuchawki więcej, niż 100 złotych, może być usatysfakcjonowany.

Autor: Tomasz Fenske