Przenikanie się światów gier i nie tylko.
Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie stało się to popularne, ale gościnne występy postaci w grach komputerowych (zarówno bohaterów z innych gier jak i przybyszy z filmowych czy komiksowych uniwersów) są dziś normą. Jako, że już na dniach do świata Soul Calibura VI wpadnie w odwiedziny Geralt, postanowiliśmy się przyjrzeć, kto jeszcze na przestrzeni lat zwiedzał inne wszechświaty.
Injustice 2 to dość ponury tytuł – zły Superman jakoś nigdy nie był zabawny, a ciemna paleta barw nie pomaga w tworzeniu mrocznego klimatu. Dlatego też wizyta Leonardo, Donatello, Raphaela i Michelangelo dodała nieco radości do tego ponurego świata.
To zresztą nie jedyny gościnny występ w Injustice 2 – do kompletu pojawił się jeszcze Hellboy, chociaż ten czerwonoskóry typek nie jest znany raczej z przytłaczającego optymizmu, czy wesołości. Jego rolą było dodanie nieco smaku i klimatu do świata tłukącego się ze złym Supermanem.
To dość świeże gościnne odwiedziny, ale za to jakie! W okolicach premiery Wojny Bez Granic, fioletowy tytan zagościł w Fortnite na specjalne wydarzenie, podczas którego wszyscy gracze próbowali wejść w posiadanie Rękawicy Nieskończoności.
W odróżnieniu od wszystkich pozostałych odwiedzin z tej listy, te były ledwie tymczasowe – Szalony Tytan odszedł z gry bezpowrotnie po zakończeniu wydarzenia. Zabawa, jakiej dostarczył, pozostaje jednak trudna do zapomnienia – Epic odwaliło kawał solidnej roboty.
Wszyscy kochamy Creepery – zielone, chodzące słupy, które niszczą wszystko co mogą w Minecrafcie, prawda? Ich obecność dostarcza graczom tyle radości, ekscytacji, emocji… po prostu trudno przestać się cieszyć. Szczęście, jakie płynie z tracenia ciężko budowanych rzeczy jest nie do porównania z czymkolwiek innym.
Cóż, w Borderlands 2 można wreszcie zemścić się na tych zielonych gnojkach. Czają się one w lokacji Caustic Caverns, w okolicy dziwnie symetrycznych – jak na standardy Borderlands 2 – kamiennych bloków. Warto jednak uważać, bo, podobnie jak w swojej oryginalnej grze, Creepery bardzo lubią wybuchać.
Oryginalny, bardzo wkurzony bóg Wojny zagościł w Shovel Knighcie na platformach Sony, stając się jednym z bossów w oryginalnej kampanii do gry. To potężny przeciwnik, którego, jak możecie się domyślić, nie dało się całkiem ubić, bo przepotężny bóg wojny miał jeszcze parę spraw do załatwienia...
Co ciekawe, Cory Balrog odpowiedzialny za najnowszą odsłonę God of War zdradził, że spotkanie Shovel Knighta i Kratosa jest w stu procentach kanoniczne – bóg wojny spotkał mistrza łopaty podczas swojej podróży na północ, w ramach preludium do tego, co stało się w jego własnej grze. Ich spotkanie w zimowym świecie było swego rodzaju zapowiedzią kompletnej gry na długo przed tym, jak się ukazała.
SoulCalibura IV odwiedzili goście z – dosłownie – innego świata. W zależności od ogrywanej platformy, PS3 lub Xboxa 360, gra zawierała Vadera albo Yodę (z drugą postacią dostępną w formie DLC), a po przejściu kampanii tym specjalnym bohaterem kogoś jeszcze…
…Apprentice’a z Force Unleashed, Galena Mareka znanego także jako Starkiller. Dwóch bohaterów było całkiem grywalnych – Vader i Starkiller sprawdzali się nieźle i dawali sporo przyjemności z gry. Tego samego nie można było powiedzieć niestety o Yodzie, który skacząc jak pchła i automatycznie unikając ataków na średniej wysokości był bardziej irytujący niż przydatny.
Najlepsza w historii gra o jeżdżeniu na deskorolce stawała się jeszcze lepsza, gdy ukończyliśmy tryb kariery stworzonym przez siebie bohaterem. Po osiągnięciu stu procent w trybie kariery dostawaliśmy dostęp do nowej postaci, która zaskakująco dobrze radziła sobie w pionowych sztuczkach.
Co ciekawe, Spidey był też jedyną postacią, która miała aż cztery kostiumy – poza klasyczną wersją strzelającego pajęczynami bohatera mieliśmy do wyboru między innymi strój Symbiota. Twórcy przygotowali też osobny szkielet dla tej postaci, by umożliwić robienie pewnych unikalnych sztuczek.
No dobra, to nie do końca taki sam występ jak w przypadku pozostałych postaci, bo czerwony stworek nie był grywalną postacią a jedynie krótkim epizodem w ramach przerywnika filmowego, co nie zmienia faktu, że jego obecność miała niemałe znaczenie. W porównaniu z innymi gośćmi tutaj, nawet kluczowe.
Wielu graczy odebrało jego obecność – słusznie – jako zapowiedź nadchodzącego remastera oryginalnych gier. Choć Activision z początku dementowało wszystkie plotki, ale niedługo potem ogłosiło Crash N Sane Trilogy. Czy to nie czyni tych odwiedzin niesamowicie udanymi?
To nie do końca gościnny występ, bo Brutal Legend jest w końcu grą o potędze rocka z Jackiem Blackiem w roli głównej, ale obaj goście wystąpili z epizodami w tej produkcji biorąc chwilę przerwy od prawdziwego życia. Oczywiście, także w tej alternatywnej rzeczywistości stworzyli oni epicką muzykę.
Brutal Legend nie było może najlepszą grą, ale Double Fine zrobiło w niej parę ciekawych rzeczy, nim w drugiej połowie zmieniła się w nudną strategię. Wizyta Lemmy’ego jest tym bardziej pamiętna, że frontman Motörhead nie jest już z nami. Tym bardziej miło zobaczyć go w żywej formie prawdziwego rockmena.
Twardzielskiego twardziela z Pulp Fiction nie zobaczymy w swojej oryginalnej „formie” w GTA San Andreas, ale gracze spędzą z nim całkiem sporo czasu wykonując kolejne zlecenia dla oficera Tenpenny’ego, skorumpowanego gliny manipulującego głównym bohaterem. Patrząc na ostatnie role Jacksona, wydaje się to dość spójne.
Występ ten jest o tyle ważny, że miał miejsce w czasach zanim Activision zaczęło nagminnie zatrudniać aktorów do każdej kolejnej odsłony Call of Duty. Jednocześnie Jackson odegrał całkiem sporą rolę w fabule, ciężko więc nie docenić takiej wizyty w grze komputerowej.
Trochę mniejsza gra, ale za to jaki gość – Collins wystąpił w niej jako on sam, grając ściganego przez gangsterów muzyka, którego agent wisiał bandytom bardzo grube pieniądze. Misja pod tytułem „In The Air Tonight” pozwalała nam uratować legendę muzyki…
… a później kupić bilet na koncert Collinsa, który kosztował zawrotną kwotę 6000 dolarów. Występ nie jest co prawda zbyt długi i składa się z odegranego w grze „In The Air Tonight” ale i tak jest miłym smaczkiem, szczególnie, jeśli lubimy gwiazdę.
Autor: Artur Cnotalski