Data modyfikacji:

KOŚLAWE DZIEŁO SZTUKI, RECENZJA THE LAST GUARDIAN

Piękno przyjaźni.

Od momentu pierwszej zapowiedzi The Last Guardian zdążyłem opuścić rodzinny dom, ukończyć studia oraz ożenić się z fajną dzierlatką. W tym czasie ukończyłem także setki gier, obejrzałem tysiące filmów i przeczytałem sporą ilość książek. Choć świat ulegał zmianom, jedna rzecz pozostawała stała - pomimo wielu obietnic, nadal nie mogliśmy przetestować gry Fumito Uedy. Jestem wielkim fanem Ico oraz Shadow of Colossus, dlatego przez te wszystkie lata z niecierpliwością wyczekiwałem na premierę kolejnej gry dawnego studia Team Ico. Po prawie dziesięciu latach, w końcu ten czas nadszedł, a ja jestem świeżo po ukończeniu historii przygotowanej przez Japończyków. I wiecie co? Warto było czekać, aczkolwiek z pewnych względów uważam, że produkcja, mimo wszystko, powinna zostać wydana jeszcze trochę później.

W The Last Guardian śledzimy losy tajemniczego chłopca oraz zwierzaka Trico, będącego połączeniem psa z ptakiem (?). Protagonistów poznajemy w niezbyt sprzyjających okolicznościach, gdzieś na dnie ciemnej jaskini. Mimo nieprzychylności losu, dwójka bohaterów dosyć szybko nawiązuje komitywę, wspólnie próbując odnaleźć się w nowej sytuacji. Akcję gry osadzono w starożytnych ruinach, pełnych pułapek oraz niestworzonych rzeczy. Fabuła została przedstawiona w dość szczątkowy sposób, ale wcale nie ujmuje to ogólnej historii. Dzięki temu, cały czas zastanawiamy się o co tutaj tak naprawdę chodzi i jaki jest cel tej wyczerpującej wędrówki. Z biegiem gry, producenci ujawniają coraz więcej faktów, dlatego nikt nie powinien mieć problemów z poskładaniem wszystkiego w całość. Nie zdradzę jednak nic więcej, żeby przypadkiem nie zepsuć Wam zabawy.

NIE WSZYSTKO DZIAŁA JAK NALEŻY

Zanim przejdę do chwalenia gry, muszę wspomnieć o dwóch najbardziej irytujących elementach - sterowaniu i pracy kamery. Pomijając dziwne ustawienie przycisków (np. skaczemy "trójkątem"), kierowanie poczynaniami dzieciaka początkowo może sprawić sporo problemów. Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że postać z lekkim opóźnieniem reaguje na moje polecenia, co kilkukrotnie skutkowało zaliczeniem zgonu. W sytuacjach, gdzie istotna bywa precyzja, musimy się nieraz nieźle napocić, żeby bohater nie spadł w przepaść. W graniu przeszkadza również szalejąca kamera, nie potrafiąca znaleźć jednego, dobrego ustawienia. Gdy trafiamy do ciaśniejszych pomieszczeń, możemy zapomnieć o swobodnym rozglądaniu. Do obu elementów szybko przywykłem, ale mniej cierpliwe osoby, dla których fabuła nie ma znaczenia, pewnie zrezygnują z dalszego grania. Oczywiście popełnią błąd, bo choć gra bywa przestarzała technicznie, to ma dużo więcej do zaoferowania niż wiele współczesnych dzieł.

Zdecydowanie najważniejszą rzeczą w grze jest współpraca pomiędzy chłopcem, a bestią. Trico to prawdopodobnie najlepiej zaprojektowane zwierzę w historii gier wideo. Ne przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział tak realistycznie animowanego stwora. Producent zadbał o to, żeby "psiak" posiadał własną inteligencję, pozwalającą mu w czasie rzeczywistym reagować na wydarzenia rozgrywane w grze. Dlatego, gdy wchodzimy do nowego pomieszczenia, ten z ciekawością zarzuca łbem na boki, podskakuje z radości, bądź zwija w kulkę z głodu lub strachu. Zwierzak pełni też funkcję wierzchowca, po którym możemy się wspinać, co bywa przydatne w wielu sytuacjach. Natomiast za pomocą kilku komend wydajemy kompanowi polecenia - to, czy je wykona czy nie, zależy wyłącznie od niego. Niekiedy bywa to frustrujące, ale i tak nie zmienia to faktu, że ten cyfrowy futrzak skradł moje serce. Przez to, że bestia sprawia wrażenie żywej, każde jej cierpienie bywa przez gracza jeszcze bardziej odczuwalne. Momentami byłem wściekły, gdy zwierzak był w poważnych tarapatach, a ja nie mogłem mu za bardzo pomóc. Fumito Ueda bawi się emocjami graczy i trzeba mu przyznać, że jest w tym naprawdę dobry.

ZE ŁZAMI W OCZACH

Oprawa wizualna może i odstaje od współczesnych standardów, ale i tak miejscami potrafi zachwycić. Przede wszystkim, od razu w oczy rzuca się wygląd Trico, którego pióra nieustannie reagują na każdy ruch czy podmuch wiatru. Lokacje także zostały przygotowane z odpowiednią starannością o detale, przywodząc na myśl miejscówki znane z poprzednich gier studia Team Ico. Ogromne wrażenie robi świat gry, będący jedną wielką, spójną mapą. Podobnie jak w Dark Souls 3, gdy spojrzymy z wysokiej wieży w dół, będziemy w stanie odnaleźć pomieszczenia odwiedzone kilka godzin wcześniej. Przygotowanie takiego molochu musi być niesłychanie trudne, dlatego mam duży szacunek dla twórców za umiejętne dopięcie wszystkiego w całość. Producent nie zapomniał ponadto o ścieżce dźwiękowej, oferującej dziewiętnaście klimatycznych utworów. Wszystkie utrzymane zostały w podobnej stylistyce, a wykorzystane w odpowiednich momentach, tworzą niesamowity klimat.

The Last Guardian to piękny tytuł, cierpiący na problemy techniczne. Oprócz wcześniej wymienionego sterowania i złej pracy kamery, dodałbym jeszcze niestabilność w wyświetlaniu obrazu. Co prawda, spadki animacji zdarzają się stosunkowo rzadko, ale w ekskluzywnym tytule Sony takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca. Nie zmienia to faktu, że dzieło Fumito Uedy to najlepsza rzecz w branży wirtualnej rozrywki, jaka spotkała mnie w ostatnim czasie. The Last Guardian umiejętnie łączy najlepsze cechy Ico i Shadow of Colossus, dodając od siebie sporo nowej zawartości. Historia chłopca i Trico to wspaniałe przeżycie, przy którym nie sposób przejść obojętnie. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się, czy gry wideo mogą być sztuką, to The Last Guardian rozwiewa wszelkie wątpliwości.

Grę do testów dostarczyła firma Sony, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski