Data modyfikacji:

Duet do zadań specjalnych. Recenzja platformówki Yooka-Laylee

Dawne Rare trochę wypadło z formy, ale nadal trzyma poziom.

Uwielbiam trójwymiarowe platformówki. Jestem jednym z tych dziwnych graczy, którzy z chęcią pozbyliby się fotorealistycznych grafik czy epickich kosmicznych bitew, na rzecz bajkowej oprawy wizualnej i skromnych opowieści o małych herosach. Dlatego w chwili zapowiedzi Yooka-Laylee wiedziałem, że prędzej czy później dorwę ten tytuł w swoje łapska. W produkcję Playtonic (zespół zbudowany z byłych członków kultowego Rare, ojców serii Banjo-Kazooie i masy innych świetnych tytułów) grało mi się z niesłychaną przyjemnością, ale pomimo mojego uwielbienia do tego gatunku, nie byłem w stanie przeboleć kilku nieudanych rozwiązań. Yooka-Laylee posiada zbyt dużo archaicznych mechanik, przez co gra może zrazić do siebie młodszych graczy.

Złowieszczy trzmiel Capital B postanawia porwać wszystkie książki świata, żeby na nowo móc rozpisać jego historię. Zadanie skonstruowania maszyny wchłaniającej kolejne tomy zleca niejakiemu Dr Quackowi, który ochoczo wykonuje swoją pracę. Właściciel korporacji Hivory Towers nie przewidział jednak, że na ich drodze stanie odważny duet, składający się z walecznego kameleona i sarkastycznej nietoperzycy. Yooka wraz z Laylee postanawiają pokrzyżować plany Capitala, a żeby tego dokonać, muszą zebrać porozrzucane tu i ówdzie magiczne karty ksiąg. Tym samym, przemierzają kilka różnorodnych światów, wykonując po drodze masę mniej lub bardziej wydziwnych zadań. Opowieść rzuca głównych bohaterów do lodowatej krainy, na bagna utrzymane w halloweenowych klimatach, a nawet daleko w kosmos. Każdą z lokacji aktywujemy poprzez wskoczenie do odpowiedniej książki - co ciekawe, za pomocą zebranych stron, możemy rozszerzyć dany tom o nowe lokacje, odblokowując tym samym drogę do bossa i innych zadań.

POSZUKIWACZE ZAGINIONYCH STRON

Przez większość rozgrywki Yooka-Laylee to klasyczna platformówka, gdzie całą uwagę poświęcany wskakiwaniu na trudno dostępne miejsca, zbieraniu znajdziek czy rozwiązywaniu zagadek logicznych. Początkowo umiejętności bohaterów są mocno ograniczone, ale z biegiem czasu duet poznaje nowe, bardzo przydatne, sztuczki. Dzięki temu, ani przez chwilę nie mogłem narzekać na nudę. Problem pojawiał się natomiast, gdy producent zmuszał mnie do zaliczania wielu dziwacznych minigierek, odrywających od trzonu zabawy. Co najgorsze, żeby ukończyć produkcję w stu procentach, należy m.in. zaliczyć z rekordowym wynikiem wszystkie gry na automatach Rextro, które są piekielnie trudne i niesprawiedliwe. W ogóle, poziom trudności Yooka-Laylee bywa mocno dyskusyjny - z jednej strony, zdobywanie stron przychodzi nam na pstryknięcie palców, a z drugiej możemy męczyć się z jedną misją dobre pół godziny.

Winę takiego stanu nie tylko ponosi krótki czas na wykonanie niektórych misji ograniczonych zegarkiem, ale przede wszystkim momentami głupiejąca kamera. Ta obserwuje bohaterów niekiedy pod takimi kątami, że kompletnie nie widać platformy, na jaką chcemy wskoczyć. Etapy zręcznościowe wymagają od graczy wręcz perfekcyjnej precyzji, dlatego irytujące jest to, że często ponosimy porażkę przez niedopracowanie produktu, a nie przez popełnione błędy. Mam tutaj też na myśli tragicznie zrealizowane sterowanie po przemianie protagonistów w pług śnieżny lub helikopter... Nie ważne do czego bym się przyczepiał, i tak największą bzdurą Yooka-Laylee będzie quiz opracowany przez Dr Quacka (właściwie to trzy quizy), który musimy zaliczyć, żeby uzyskać dostęp do dalszej części podstawowego świata gry - swoistego HUB-a. Sam pomysł miał potencjał, ale niektóre pytania są tak absurdalne, że nie wiadomo jakim cudem trafiły do finalnej wersji gry. Test kaczora może być też barierą nie do przejścia dla polskich graczy, mających problem z językiem angielskim.

JAK ZA DAWNYCH LAT

Oprawa wizualna może nie jest szczególnie zachwycająca, ale wpasowuje się w trendy gatunku, jaki reprezentuje. Przez większość czasu towarzyszą nam pastelowe kolory, modele postaci są mocno przerysowane, a całość sprawia wrażenie przyjemnej kreskówki dla najmłodszych (oczywiście to tylko pozory, o czym świadczy wysoki poziom trudności). Na ogromny plus zasługuje design oraz projekty lokacji - są różnorodne, zarówno pod względem wyglądu, jak i konstrukcji. Świetny klimat buduje również ścieżka dźwiękowa, oferująca przyjemne dla ucha utwory, idealnie dopasowane do nastroju panującego w danym tomie. Do gustu nie przypadła mi tylko decyzja o zrezygnowaniu z pełnego dubbingu, na rzecz dziwacznych dźwięków wydawanych przez napotkane postacie. Ale to akurat było wyraźne odniesienie do dawnego hitu studia Rare, Banjo-Kazooie, dlatego nie potraktuję tego jako wady.

Ukończenie Yooka-Laylee zajmuje od trzynastu do dwudziestu trzech godzin, w zależności od zaangażowania w zbieranie kolejnych stron. Przez ten czas grało mi się naprawdę nieźle, aczkolwiek wielokrotnie przeklinałem produkcję za jej niesprawiedliwy poziom trudności, czy niektóre tragiczne minigierki. Nie zmienia to faktu, że platformerów ostatnio nie ma praktycznie w ogóle, dlatego dzieło Playtonic jest jedyną alternatywą dla miłośników takiej zabawy. Gra może wygląda jakby była tworzona z myślą o dzieciach, ale to właśnie starsi gracze, wychowani na PlayStation One i Nintendo 64, docenią jej wartość i przeboleją niefortunne decyzje producenta.

Grę do testów dostarczyła firma Cenega, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski