Data modyfikacji:

Czas polowania. Recenzja Monster Hunter: World

Gdy 3 lata temu zagrywałem się w Monster Hunter 4: Ultimate, mimo ograniczeń 3DSa, bawiłem się świetnie. Niestety, seria bardzo rzadko gościła na konsolach stacjonarnych i mogłem tylko marzyć, jak fajnie byłoby zapolować na potwory z wykorzystaniem pełnoprawnych konsolowych kontrolerów. Szczęśliwie nie musiałem długo czekać, by się o tym przekonać.

Monster Hunter to wśród konsolowych hardkorów wyjątkowo zasłużona seria gier o mocno japońskim rodowodzie. Na zachodzie była jednak znana wyłącznie garstce entuzjastów ze względu na swój wyjątkowo angażujący charakter rozgrywki i regularny grind. Na przestrzeni ostatnich lat jednak sporo się zmieniło – dzięki takim markom, jak chociażby Dark Souls okazało się, że również poza Azją jest rynek na tego typu wymagające produkcje. I bardzo dobrze się stało!

Monster Hunter: World otwiera ważny rozdział w historii serii

Mianowicie: otwiera się na nowego gracza. Pierwszy raz gra z tej zasłużonej serii ma premierę tego samego dnia na całym świecie i trafia na najpopularniejsze obecnie konsole na rynku: PlayStation 4 i Xbox One. Jeżeli intryguje was ta seria i chcecie zobaczyć, z czym to się je – teraz jest najlepszy moment. Za sprawą całej garści samouczków jest to zarazem najlepsza dla nowicjuszy odsłona serii, jednak weterani serii mogą spać spokojnie. To wciąż jest Monster Hunter i obu grupom da się to we znaki.

Monster Hunter

Co czterech łowców, to nie jeden

Podobnie jak ostatnie odsłony serii, nowy Monster Hunter mocno stawia na rozwiązania sieciowe, jednak już na wstępie pragnę was uspokoić – nie znajdziecie w tej grze żadnych tak ostatnio znienawidzonych przez wszystkich lootboxów. Nie da się natomiast ukryć, że gra mocno faworyzuje zabawę w grupie i możecie mi wierzyć, że wspólne łowy dają naprawdę niespotykaną frajdę. Co więcej, podczas moich sieciowych potyczek praktycznie zawsze współpracowałem z losowo dobranymi graczami i bawiłem się świetnie. Umówmy się, zadanie typu: „idź i upoluj potwora X” nie jest na tyle skomplikowane (przynajmniej u swoich podstaw), by nie poradziła sobie z nim grupka przypadkowo dobranych łowców, która z grubsza wie, o co w grze biega.

Samotny łowca również może się dobrze bawić, chociaż z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że po pierwszych 15 godzinach co większe potwory potrafiły przyprawić mnie o małą zadyszkę. A do niektórych stworów będziemy podchodzić kilkukrotnie w celu zebrania surowców na nową wymarzoną broń lub pancerz. Bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi…

Monster Hunter słodkim grindem stoi

Może i odrobinę teraz upraszczam, ale rdzeń rozgrywki w Monster Hunter sprowadza się do trzech głównych rzeczy. Polowanie, zbieranie surowców, wytwarzanie przedmiotów - i tak w kółko. Przygotowujemy się i ruszamy na polowanie, następnie zbieramy surowce (nie tylko środowiskowe, ale przede wszystkim z ubitego stwora), a następnie wytwarzamy z nich nową broń i pancerze, co pozwala nam stawić czoła jeszcze potężniejszym przeciwnikom. I choć ta mechanika wydaje się z pozoru dość monotonna to gwarantuję wam, że niezwykle wciąga i daje masę satysfakcji. Radości z nowo-wytworzonego pancerza z wyjątkowo wymagającego potwora trudno porównać z czymś innym!

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w grze nie zdobywamy klasycznych poziomów doświadczenia. Odblokowujemy natomiast kolejne Poziomy Łowcy, które uprawniają nas do polowań na coraz to większą (i niebezpieczniejszą) zwierzynę. Nie rozwijamy tutaj jednak atrybutów postaci w sposób znany z większości innych RPG-ów. Największe znaczenie ma tutaj rating gearu, czyli statystyki naszego wyposażenia. Możecie kojarzyć podobny system progresu chociażby z serii Destiny.

Czas zmierzyć się z potworem

Tutaj cała gra nabiera rumieńców… Starcia z potworami to aktywności niezwykle ekscytujące, pochłaniające bez reszty całą naszą uwagę. Tutaj też ujawnia się mocno zręcznościowo-taktyczny charakter walk. Z początku naturalnie uczymy się zagrywek naszego (najczęściej gadziego), przeciwnika, by wkrótce potem przejść do kontrataku. Kluczowym jest regularne stosowanie uników oraz wyprowadzanie ciosów w odpowiednim czasie, gdy potwór nie ma możliwości np. odkopać nas nogą lub zmieść ogonem. Z początku walka może wydawać się lekko chaotyczna (zwłaszcza przy pierwszym podejściu, gdy możemy czuć się nieco „pomiatani”), ale mimo to można szybko się w niej odnaleźć. Zanim jednak dojdzie do właściwego starcia, potwora musimy najpierw wytropić, korzystając z pozostawionych przez niego śladów.

Warto wspomnieć tutaj o jednej, pozornie ważnej, rzeczy, która może przestraszyć niektórych graczy. Bowiem przy żadnym z potworów nie uświadczymy paska zdrowia. To już tradycja w serii. W poprzednich częściach, jedynym źródłem informacji o tym czy potwór otrzymał obrażenia, była wylewająca się w momencie uderzenia czerwona posoka. W Monster Hunter: World postanowiono jednak wyjść naprzeciw początkującym i za każdym razem, gdy wyprowadzimy celny cios, widzimy ile punktów obrażeń zadaliśmy przeciwnikowi.

Zachowanie potwora również zmienia się z biegiem walki. Gdy przyjmuje coraz więcej obrażeń, staje się agresywniejszy, ale i szybciej się męczy, co daje nam większe pole do manewru (symbolizuje to chociażby cieknąca z pyska ślina). Gdy potwór, salwując się ucieczką, zaczyna utykać, znaczy że jesteśmy już bardzo blisko sukcesu. I tutaj kolejna rzecz: potwora możemy zabić lub schwytać. Druga opcja jest relatywnie trudniejsza, gdyż najpierw potwora i tak trzeba odpowiednio zmęczyć, jednak po jego usidleniu zyskujemy więcej surowców, niż ma to miejsce w przypadku zwykłego ubicia monstra.

Oprawa audio-wizualna

Nie ma co ukrywać, że po przenosinach z poczciwego 3DSa, Monster Hunter mógł tylko i wyłącznie zyskać na oprawie wizualnej. I tak też jest w istocie – lokacje zachwycają niezwykle bogatą fauną i florą oraz złożonością. Praktycznie każda lokacja składa się z trzech poziomów. Gdyby jeszcze nawigacja okazjonalnie nie strzelała nam focha, byłoby super. Daje się to we znaki w szczególności, gdy zainteresuje się nami jakiś mały szeregowy potwór i nawigacja zostaje przerwana, dopóki mu nie uciekniemy. Szczęśliwie te drobne potknięcia nawigacyjne nie przeszkadzają zachwycać się wszystkimi, niezwykle bogatymi i zróżnicowanymi krainami. Przyjdzie nam polować między innymi w zalesionych puszczach, pustynnych pustkowiach czy koralowych wybrzeżach.

Całości dopełnia bardzo angażująca ścieżka dźwiękowa, która już w poprzednich częściach trzymała wyjątkowo wysoki poziom. Przyznam, że to zawsze była dość ukryta mocna strona Monster Huntera, bowiem trudno znaleźć w innych grach muzykę równie motywującą do walki.

Czas ruszać na polowanie!

Monster Hunter: World to doskonała gra na baaardzo dłuuugie zimowe wieczory (a wręcz idealna na ferie), która usatysfakcjonuje najbardziej wymagających graczy spragnionych angażującego Action-RPGa. To także doskonała okazja dla nowych graczy, by zapoznać się z tą nieco hermetyczną, choć bez wątpienia intrygującą serią. Mocny nacisk na aspekty sieciowe sprawia, że polowanie nawet z przypadkowo dobranymi graczami sprawia niesamowitą frajdę. Sam mam już na liczniku ok. 40 godzin i czuję, że przynajmniej podwoję ten wynik. Jeśli nie potroję…

OCENA KOŃCOWA: 95/100

PLUSY:

+ angażująca i satysfakcjonująca rozgrywka

+ wciągający grind i crafting przedmiotów

emocjonujące starcia z potworami

+ wiele możliwości personalizacji naszego łowcy (lub łowczyni)

+ przepiękna fauna i flora

+ gra na dziesiątki godzin

MINUSY:

- okazjonalnie kuleje nawigacja

- samotne polowanie może być uciążliwe

Grę do recenzji dostarczył polski wydawca, firma CENEGA.

Autor: Adam Szymański