Data modyfikacji:

Battleborn - recenzja

Pracownicy Blizzarda mogą spać spokojnie.

Najnowsza produkcja Gearbox Software od początku była skazana na porażkę, ponieważ w maju odbędzie się premiera konkurencyjnej gry Overwatch, autorstwa studia Blizzard. Postanowiłem jednak nie za bardzo zwracać uwagę na ten drugi tytuł, tylko poświęcić czas kolejnemu dziełu twórców serii Borderlands, którą osobiście bardzo sobie cenię. Niestety, tym razem coś poszło nie tak. Zamiast chociażby dobrej gry, otrzymaliśmy klasycznego średniaka, będącego w miarę przyjemnym wypełniaczem czasu.

Gatunkowy miszmasz

Podobno Battleborn posiada jakąś fabułę, ale tak naprawdę jest ona na tyle nieistotna, że nie warto tracić czasu na pisanie o niej. Wszakże historia bywa tu wyłącznie pretekstem do coraz to bardziej wybuchowych pojedynków z przeciwnikami oraz potężnymi bossami. Produkcja Gearbox Software to cwane połączenie strzelanki FPP z gatunkiem MOBA. Widać to zwłaszcza w trybie wieloosobowym, gdzie ścierają się dwie drużyny sterowane przez graczy (po pięć osób na każdy team). Twórcy gry przygotowali trzy różnorodne tryby, posiadające odmienne cele.

Capture jest najmniej skomplikowany, gdyż polega wyłącznie na przejmowaniu strategicznych punktów na mapie. W przypadku Meltdown musimy chronić nasze minionki przed przeciwnikiem i doprowadzić je do kilku punktów na mapie. Ekipa, która jako pierwsza przeprowadzi bezpiecznie odpowiednią liczbę robocików wygrywa mecz. Przygotowano jeszcze Incursion, gdzie także mamy pod opieką słabych wartowników. Drużyna musi natomiast działać zespołowo, w celu zniszczenia potężnych maszyn kroczących chronionych przez przeciwników.

W obronie galaktyki

Zanim dołączymy do rozgrywek wieloosobowych, warto spróbować ukończyć kilka misji fabularnych. W dniu premiery udostępniono dziewięć map (łącznie z prologiem), a każda ma miejsce na innej planecie. Niestety większość lokacji jest do złudzenia podobna, przez co nieustannie odnosiłem wrażenie, że producentowi nie chciało się siedzieć nad ich projektowaniem. Epizody cierpią również na małą różnorodność gameplay'u. Zazwyczaj musimy pilnować reaktora przed zniszczeniem, odpierać kolejne fale wrogich jednostek, doprowadzić jakąś postać do celu, itp. Z początku rozgrywka bywa przyjemna, ale po pewnym czasie pojawia się znużenie. Zwłaszcza, że przez dziwny system doboru mapy (jeśli gramy w Sieci) musimy wielokrotnie powtarzać te same misje, zanim uruchomimy kolejne.

Gearbox Software pozwoliło na wybór epizodów wyłącznie w przypadku samotnej gry. Gdy chcemy grać z innymi użytkownikami, gra losowo daje do wyboru dwa epizody. Mapa, która zbierze więcej głosów wygrywa, a my po raz kolejny musimy zwiedzać te same miejscówki. Wystarczyłoby przygotowanie filtrów pozwalających na dobór misji i nie byłoby problemu. Możliwe, że producent obawiał się komplikacji z dołączeniem do gry i zbyt długim oczekiwaniem na innych graczy. Niestety, nawet automatyczne narzucanie map nie pozwoliło na uniknięcie tego problemu. Battleborn jest jedną z nielicznych gier nastawionych na rozgrywki internetowe, gdzie kilka dni po premierze trzeba czekać kilka minut na dołączenie innych użytkowników (wersja na PlayStation 4). Wina słabej sprzedaży, czy skopanego matchmakingu?

Do wyboru, do koloru

W grze udostępniono aż dwudziestu pięciu wojowników, z czego część należy oczywiście odblokować. Liczba postaci robi wrażenie, ale niestety tylko w teorii. Kilku bohaterów jest świetnie rozplanowanych, mają ciekawe ataki specjalne i są odpowiednio przygotowane do walki. Reszta ludzi (lub innych stworzeń) służy wyłącznie za niepotrzebne wypełniacze. Granie niektórymi postaciami to prawdziwa katorga. Gearbox Software zdecydowanie źle zbalansowało umiejętności poszczególnych herosów, co bywa mocno odczuwalne podczas rozgrywki. Kilku wojaków nadaje się wyłącznie do kosza. Ich umiejętności nie są przydatne w walce, a podstawowe ciosy/strzały zadają zbyt małe obrażenia, żeby móc próbować grać nimi na wyższych poziomach trudności. Liczę na to, że kolejna aktualizacja naprawi ten problem, w przeciwnym razie czas przeznaczony na tworzenie takich bohaterów można uznać za stracony. No, ale w ostatecznym rozrachunku zawsze jest więcej wojowników niż w Overwatch. Przynajmniej pod tym względem Battleborn będzie rządził.

Mimo wszystko, projekty postaci wyglądają całkiem nieźle, zwłaszcza, że każdy bohater w jakimś tam stopniu ma zarysowany własny charakter. Wrażenie robi m.in. Benedict będący połączeniem orła z człowiekiem oraz Miko, grzybopodobny jegomość odziany w azjatyckie fatałaszki. Mi natomiast najlepiej grało się Oscarem Mikem - klasycznym żołnierzem, uzbrojonym w potężny karabin z możliwością strzelania granatami. Miło również wspominam rozgrywkę Rathem, dzierżącym w dłoniach dwa energetyczne miecze samurajskie. Każdy z graczy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Od razu zaznaczę, ze warto upodobać sobie przynajmniej dwóch-trzech bohaterów, ponieważ podczas większości meczów wieloosobowych tylko jeden gracz może wcielić się w daną postać.

Epilepsja gwarantowana

Gearbox Software po raz kolejny postawił na cel-shadingową oprawę wizualną. W przypadku Borderlands takie rozwiązanie zagrało idealnie, niestety w Battleborn tylko przeszkadza. Tak jak pisałem już wcześniej, lokacje są mało różnorodne, a do tego niezbyt ciekawe. Elementy wystroju zlewają się ze sobą, przez co widoczność jest mocno utrudniona. Gdy do tego dołożymy pięciu graczy walczących z przeciwnikami, masę wybuchów, wystrzałów, laserów i innych pierdół, na ekranie widać wyłącznie jeden, wielki chaos. Wielokrotnie łapałem się na tym, że strzelałem byleby strzelać. Momentami nie byłem w stanie ogarnąć sytuacji, a rysunkowe efekty graficzne zdecydowanie nie ułatwiały mi zadania. Po dwóch godzinach nieustannej rozgrywki zaczynałem odczuwać ból oczu, co zdarza mi się stosunkowo rzadko.

Battleborn to tytuł, którego nie mogę Wam polecić. Produkcja ma parę zalet i momentami rozgrywka bywa naprawdę przyjemna, jednakże gra jest dobra wyłącznie na krótkie sesje. W przeciwnym razie bardzo szybko wdziera się monotonia, zwłaszcza gdy przed dołączeniem do mapy musimy nieustannie obserwować kolejne ekrany ładowania. Choć nie jestem zwolennikiem tego rodzaju dystrybucji, to uważam, że produkcji wyszłoby na dobre gdyby była darmowa i korzystała z systemu mikrotransakcji. Może wtedy miałaby szansę osiągnąć większy sukces, a tak, słuch o niej zaginie w momencie premiery Overwatch.

Grę do testów dostarczyła firma Cenega, za co serdecznie dziękujemy!

Autor: Łukasz Morawski